poniedziałek, 11 lipca 2016

~ Rozdział osiemnasty



Czasem kilka słów boli bardziej, niż zadanie kilka ciosów pięścią… 

Stefan

            – Booo… - przeciągnąłem, zatrzymując się w jednej chwili w ciągu naszego porannego biegania – chyba muszę ci coś powiedzieć.
- Co? – Michael zatrzymał się, pochylił, trzymając dłonie na kolanach i głośno sapiąc.
 Przełknąłem głośno ślinę, westchnąłem i w końcu zacząłem z trudem:
- Między mną a Anniką… - cholera, cholera, cholera! – No, wiesz…
- Yyy? – wybełkotał, patrząc na mnie z pytajnikami w oczach, jednocześnie unosząc lewą brew do góry.
- Powiedziałem jej – rzekłem na jednym wydechy, zwieszając głowę, gdyż nie chciałem, żeby blondyn widział zbyt wiele w moich oczach.
            - I jak zareagowała?!
- Zaczęła płakać… I rysować… I wczuła się tak, że nie sądziłem… I źle mi z tym ogólnie… - mówiłem nieskładnie.
- Serio?! Annika płakała?! Jak to?! – wytrzeszczył oczy. – No, tak. Pewnie się nie popisałeś, jak to ty…
- Hej, hej! – wymachiwałem rękami. – Ja tu jednak jestem!
- Cholera, Kraft! – podniósł znacznie głos. – Musisz to naprawić! Natychmiast!
- Po co? – zmarszczyłem brwi. – Wypowiedzianych słów nie da się cofnąć.
- Nie mów mi jeszcze, że żałujesz! – ma minę, jakby chciał mi przywalić. Ciekawe, czym sobie zasłużyłem.
- Żałuję, bo się wczuła i wzięła to do siebie, to raz… - rozglądam się nerwowo wokół. – A po drugie, boję się, że będzie mnie teraz inaczej traktować.
- Inaczej? – parsknął. – Teraz to będziesz mieć życie jak w Madrycie!
- Nie chcę być ofiarą w jej oczach – wytknąłem z niesmakiem.
- Każdy z nas czasem jest ofiarą, nic wielkiego – przewrócił lekceważąco oczyma. – Leć kupić jakieś kwiatki i wysil się, żeby ta dziewczyna nie ryczała w takiej chwili, na Boga!
- Po co kwiaty? – czy on się dziś dobrze czuje? A może mu te kiełki i inna zieleninka na śniadanie, obiad i kolację do głowy bije? Natura rządzi się swoimi prawami. Facet, to facet. Mięso jeść musi. Święta prawda.
            - A co najlepiej działa na kobiety? – rozkłada ręce. – Kraft, chyba za długo nie miałeś laski.
- Wiem, jak obchodzić się z kobietami, Hayobeck – burknąłem znużony.
- No, coś chyba przeceniasz swoje możliwości, jak laska płacze ci, kiedy ją urabiasz. O, tak, jesteś mistrzem, Kraft! – klaszcze z politowaniem w swe dłonie.
- Co ty chrzanisz?! – pisnąłem nienaturalnym dla mnie głosem.
- No, o tym, co ty mówisz, przecież! – on też brzmi jakoś inaczej niż zazwyczaj.
- Że co? – ok, nie ograniam. Teraz już w ogóle.
            - Powiedziałeś Annice, że ją kochasz, a ona się rozpłakała! – co?! Co?! Co?! Co?! KIEDY?! – No, sorry, ale to już o czymś świadczy!
- Nie kocham jej! – krzyknąłem, zastanawiając się w duchu, kiedy ostatnio piłem coś mocniejszego… Nie, no, nie! Coś takiego NIGDY nie miało miejsca. Nie! A może to jemu się coś przyśniło, do cholery?!
            - To co mówisz?! – ciekawe, czy zdawaliśmy sobie sprawę wówczas, że wrzeszczymy na środku ulicy…
            - Nie mówiłem nigdy, że ją kocham! – dziwnie mi wypowiadać TO słowo. – To tobie się coś ubzdurało w tym pustym łbie! Serio, twój blond móżdżek się już nie broni?!
- To tylko twoja wina! Mówisz jakimiś skrótami, do cholery! A ja i tak wiem swoje!
- Nieprawda! – ja to wiem, wiem, że to JA mam rację!
            - To o czym w końcu powiedziałeś Annice?
- O mojej przeszłości… - powiedziałem już ciszej, czując w jaki sposób krew się we mnie wzburza. – O Glorii, Teeresie i… no, wszystkim.
 Nie wiem, co się teraz dookoła mnie dzieje.
 Powiedziałem coś złego? Nie, chyba nie…
W końcu nie skłamałem a to, co mówiłem, to tylko czysta prawda.
Czemu zatem blondyn teraz patrzy na mnie zgorzkniałym wzrokiem, w którym wręcz miotają pioruny?
            Jego usta ani drgną, aby wyjaśnić mi coś więcej. Nagle rusza szybkim, naprawdę szybkim, truchtem przed siebie, zostawiając mnie za swoimi plecami całkiem oniemiałego.
            Otrząsnąłem się po kilku ułamkach sekundy, również ruszając przed siebie z zamiarem dogonienia blondyna.
 I czemu mi tutaj coś nie gra?
            - Michael, zatrzymaj się! Tak się nie da rozmawiać! – sapałem za nim.
- Zauważyłem, że znalazłeś sobie już kompana do rozmowy. Mnie nie potrzebujesz – odezwał się szorstko, stopując nieoczekiwanie.
Cholera, myślałby czasem. Przecież omal w niego nie wleciałem…
            - Co cię ugryzło, stary? – przechyliłem głowę, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
- Ty jeszcze nie wiesz?!
- Jak widać jestem na tyle głupi, żeby nie wiedzieć! – krzyknąłem, nie wiedząc dokładnie czemu dałem się sprowokować.
- Daj już spokój… - rzucił, ponawiając znów swój bieg.
- Nie umiesz tego załatwić jak mężczyzna?! – wykrzyknęłam do niego gorzko, co ostatecznie spowodowało, że stanął nieruchomo w miejscu.
            Odwrócił się i drętwymi ruchami zbliżył się do mnie. Jego klatka piersiowa unosiła się energicznie raz w górę, raz w dół, a on sam z kolei nie mrugnął nawet przez chwilę, a cały czas przypatrywał mi się tak, jak jeszcze nigdy tego nie robił…
            - Ty na serio niczego nie rozumiesz… - pokiwał niedowierzająco głową.
- Inaczej bym cię o to nie pytał.
- A czy to normalne, że byle jakiej blondi z ulicy powiedziałeś to, o czym mi nigdy nie chciałeś nawet wspomnieć? – wywarczał.
            Wciągnąłem powietrze, nie mając czelności z powrotem wypuścić go ze swoich płuc.
Michael natomiast obrzuca mnie kolejny raz pogardliwym wzrokiem, kontynuując, już beze mnie, swój poranny trening.
            Ja tego nie robię. Już nie chce mi się nawet biec. Czuję się jak wyzuty i wypluty, bo on ma rację i dopiero teraz to zauważyłem.
Pierwszą osobą, która powinna wiedzieć wszystko, co się wydarzyło, powinien był właśnie Michael.
Ale nie.
Ja wolałem ten ból tłamsić w sobie, nigdy nie mówiąc mu, co się stało. Dowiadywał się właściwie od wszystkich wokół, ale nie ode mnie.
Teraz swoją tajemnicą podzieliłem się z Anniką, a on? Michael dalej trwał w niewiedzy. Takiej niewiedzy, jak ja teraz. Bo też już nie wiem, czy nadal mam przyjaciela…

Annika

             - Nie sądzisz, że to wszystko trwa już zbyt długo? – słyszę głos, który jest balsamem na moje uszy i umysł.
- Nie dzieje mi się tu krzywda. Daj już spokój, Jakob… - próbuję się przed nim bronić, ale cóż…
Chyba dosyć miernie mi to wychodzi.
            - Czemu masz poniewierać się u obcych, jak masz tutaj miejsce? Pewne miejsce, nikt nie wyrzuci cię z dnia na dzień.
- Stefan na pewno nie wyrzuciłby mnie z dnia na dzień – mówię z niesmakiem. – Nie mów tak o nim, jeśli w ogóle go nie znasz – walczę jak dzielna lwica o Stefana.
Czuję, że jestem mu to winna, tak po prostu...
            - Annika… - jego głos brzmi, jakby był zmartwiony albo… zakłopotany? – Muszę…
            - Annika! – słyszę drugie wołanie, tym razem dobiega ono nie z słuchawki telefonu, a z korytarza.
            - Jakob, nie mogę teraz rozmawiać – nie czekając na reakcję chłopaka, rozłączam się.
 Patrzę teraz na Stefana, który wyłania się z pochmurnym wyrazem twarzy, którego nie odgania nawet wymuszony uśmiech, którym wszystko chciał najprawdopodobniej zakryć.
Tak, już zdążyłam go nieco poznać…
            - Co się stało? – pytam, podnosząc się z kanapy i zbliżając do bruneta, który jak ognia unika mojego wzroku.
- Nic się nie stało – burknął, gdy mój telefon zawibrował, informując, że mam nową wiadomość.
- Doprawdy? – zignorowałam sygnał, skupiając swoją uwagę na przyjacielu.
- Tak, doprawdy – przewrócił oczami, kierując się do lodówki.
- Ej, ej! – nie odpuszczałam. – Mój panie, nie jada się przed obiadem.
- No, dobra – bąknął pod nosem.
- I oczywiście nie przejada się swoich kłopotów – dodałam, unosząc lewą brew.
- Nie mam żadnych kłopotów! – zirytował się.
 Ok, chyba trzeba mu na dziś odpuścić.
 – Może odczytałabyś tę cholerną wiadomość i dała mi wreszcie spokój?!
- Ktoś tu chyba wstał lewą nogą – zaćwierkotałam, nie przejmując się zanadto łagodnymi krzykami Krafta.
            Brunet tylko wszedł do salonu, ja oczywiście za jego śladami i wreszcie odczytałam nową wiadomość, która już jakiś czas temu została do mnie wysłana.
            Opadając lekko na kanapę, śledzę oczyma długą wiadomość, która sprawia, że moje ciało z sekundy na sekundę sztywnieje coraz bardziej.
            Prostuję się, zasłaniając dłonią usta. Czuję łzy, które napływają do moich oczu, a dodatkowo moje ciało bez mojej zgody zaczyna drżeć.
            - Annika… - odezwał się Stefan, dostrzegając, co właśnie się ze mną dzieje.
Nie odpowiadam.
Podnoszę się i szybko kieruję się do swojego pokoju, bo nie chcę przy nim płakać, gdyż na sto procent wiem, iż nie utrzymam łez na wodzy.
            - Annika! – woła za mną zmartwiony, podążając moimi śladami, ale ja go nie słucham.
Powiem więcej, zatrzasnęłam mu drzwi tuż przed nosem, właściwie to sama nie wiem, czy przypadkowo go nie uderzyłam tymi cholernymi drzwiami.
            Jednak w tej chwili się tym nie przejmuję.
 Siadam na łóżku, nie próbując już walczyć z łzami, które same cisną mi się do oczu.
Kolejny raz mam ochotę uciec.
Chyba się od tego uzależniłam.
 Uzależniłam od tchórzostwa i ciągłego unikania cierpienia oraz problemów. Nie mam już sił, zwyczajnie. Sama nie wiem, co myśleć. Moje myśli błądzą po najróżniejszych drogach, ale nie umieją skupić się w jednym, konkretnym miejscu.
 To cholernie boli…
            - No, dobra. Będę tutaj czekał, póki mi nie otworzysz – odzywa się Stefan, lecz mnie jakoś nie śpieszy się, żeby go wpuścić do środka.
Szlocham dalej, tym razem krążąc nerwowo po pokoju. W dłoni dalej trzymam telefon, ale… co z nim mam teraz niby zrobić? Odpisać? Oddzwonić?
Nie. Znów najchętniej bym uciekła, tylko pytanie: gdzie? I tak jestem już na końcu świata, jeśli porównać to z tym, co było wcześniej…
            - Annika – znów słychać Stefana. – Ja tu dalej jestem. Żebyś czasem nie zapomniała – gapię się w tej chwili w drzwi. Prawda wygląda tak, że chyba tylko Stefan jakoś we mnie wierzy i tylko dla niego nie jestem przegrana.
            Odgarniam włosy ze swojej twarzy i kieruję się w stronę drzwi.
            Faktycznie, on tam nadal stał i czekał. Łzy w dalszym ciągu spływają potokiem po moich policzkach, rodząc non stop nowe kropelki, ale nie przeszkadza mi w tej chwili, że Stefan widzi mnie właśnie w takich chwili.
            - Annika… - zaczął, ale nagle przerwał.
Najwyraźniej on też toczył teraz walkę sam ze sobą. Pytanie: o co?
            Nie mam głowy teraz się nad tym głowić. Ocieram niezdarnie rękawem łzy oraz mokre policzki, pytając bruneta w końcu:
            - Dlaczego ludzie zawodzą?
           
źródło

5 komentarzy:

  1. Maraton w formie niespodzianki, czy problemy techniczne? Mniejsza o to...
    Chodzi o to, że... tyle się dzieje przez te kilka rozdziałów....
    Stefan miał być ojcem?! Trudno pozbierać mi myśli w głowie.
    Pierwszy raz nie wiem co napisać...

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku! Wszystkie te rozdziały, które opublikowałaś są niesamowite! Czyżby ich pojawienie się, zwiastowało Twój powrót do publikowania? ❤ Mam nadzieję! Bo kocham to opowiadanie!
    Ściskam. ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem! Przeczytałam wszystko! Dziękuję za te rozdziały i przepraszam za absencję...
    Chcę tyko napisać, że jestem z Tobą całym sercem i mam nadzieję, że będziesz silniejsza niż kryzys!
    Ściskam mocno :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć :D
    Nadrobiłam wszystko i muszę przyznać, że jestem w ciężkim szoku...
    Stefan. Biedny, zraniony, poturbowany przez życie Stefan. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego się tak zachowywał. Dlaczego był taki nieufny. Ogromna tragedia, z której ciężko mu się pozbierać. I wcale mnie to nie dziwi. Z jednej strony dobrze, że w końcu komuś o tym powiedział i że była to Annika, bo się rozumieją, ale Michi...
    Anniki mi szkoda równie mocno. Bo jest kompletnie zagubiona w świecie. Widzę jak się mota i serce mi ściska, że ta dziewczyna musi tak cierpieć. Ludzie niestety zawodzą i będą zawodzić :(
    Wiem, że dasz radę i wszystko się ułoży. Ja po prostu w to wierzę :D
    Buziaki Mistrzu :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow...
    Tyle powinno wystarczyć, bo w sumie nie wiem, jakimi słowami opisać ten rozdział, ale coś jeszcze spróbuję z siebie wykrzesać. :)
    Zastanawiam się nadal kim jest ten Jacob! :o Bo wydaje mi się, że chyba zależy mu na naszej Annice, no i nasza Annika też chce jego szczęścia. Zastanawiam się, co było w tej wiadomości, ze wywołało u niej taką reakcję...
    Co do Michiego i Stefana... Myślałam, że Stefcio powiedział mu jako pierwszemu o tym wszystkim, co go dotknęło. :O Tak naprawdę to nie dziwię się złości Michaela. Poczuł się jakby nie był przyjacielem bruneta. Znają się tak długo, że chyba zasłużył sobie na zaufanie Stefana. Naprawdę nie dziwię się, że tak się zirytował. :/ Ale jednak musi spojrzeć na to tak, że jednak nasza Annika jest takim typem człowieka, że kiedy tylko się ją bliżej pozna, każdy chce się przed nią otworzyć. Przecież to on wpakował ją w życie Stefana, więc niech nie ma teraz pretensji. :/
    Co do Stefana i Anniki... Boziu, kiedy czekał przed drzwiami... KOCHAM GO! ♥
    Pod kolejnym zjawię się niebawem! :*
    Kocham! ♥

    OdpowiedzUsuń