poniedziałek, 11 lipca 2016

~ Rozdział siedemnasty



Miej świadomość, że decydując się na miłość, zawsze ryzykujesz cierpieniem.

Annika

            Widziałam niemalże wszystko. Wszedł do mojego pokoju, pooglądał moją duszę z każdej strony, czyli rysunki, które są jej odzwierciedleniem, aż w końcu dotarł do ramki ze zdjęciem. Tej ramki, gdzie była jej podobizna. Tej kobiety, która go zraniła. Tej, która miała jego uczucia w garści. Tej, która dalej ma nad nim kontrolę…
            - Stefan… - zachrypiałam ponownie, zbliżając się znacznie do bruneta, lecz on nagle odskoczył ode mnie.
 To… dziwne? Nie, nawet więcej…
            Patrzę na niego, starając się robić to nienachlanie.
 Stefan lustruje teraz swoje dłonie. W jego oczy zagląda czysty obłęd, widzę go. Dostrzegam, że cały drży. Głośno i niemiarowo oddycha.
            Po raz enty w swoim życiu nie mam pojęcia, co powinnam zrobić. Stoję zatem nieruchomo, mimowolnie wstrzymując oddech. Mimo że nie czuję przypływu adrenaliny, moje serce bije jak oszalałe.
Co tu się w ogóle dzieje?
Czy ktokolwiek jest w stanie mi to wytłumaczyć?
            - Stefan… - ponawiam próbuję. – Wszystko z tobą w porządku?
- T…a...a…k… - jąka się w taki sposób, że ledwo jestem w stanie go zrozumieć.
- Nie wygląda na to, szczerze mówiąc… - rozglądam się teraz wokół siebie i to, co widzę na wierzchu przeraża mnie.
            Na widoku widoczny jest naszkicowany przeze mnie autoportret Stefana.
Odruchowo odwracam się i gorączkowo chowam rysunek. Momentalnie krwisty rumieniec rozlewa się po mojej twarzy.
Nie chcę, by ktokolwiek to widział, a na pewno nie on…
            - Widziałem – odzywa się dziwnym, jak dla niego, głosem. – Całkiem nieźle ci wyszło… - to brzmiało bez przekonania akurat.
            - Dzięki – burknęłam, chowając wzrok pod opadającymi na czoło włosami.
- Wybacz, że tutaj wszedłem. To twój…
- Nie! – zareagowałam chyba zbyt gwałtownie. Tylko dlaczego? – To tylko i wyłączni twoja sypialnia. Ja jestem tylko gościem, tak jakby przejazdem tutaj.
            Znów patrzy na mnie tym swoim przeszywającym wzrokiem, który powoduje, że mam ciarki na całym ciele. Czuję go na swoim ciele i to ostatecznie zmusza mnie do ponownego nawiązania kontaktu wzrokowego ze Stefanem.
            Mija kilka minut. Cisza i nic więcej. Tylko cisza… Jest dokładnie tak, jak wtedy, kiedy połączyła nas chwila… yyy… namiętności?
            Przeraża mnie ta dziwna myśl, ale mam teraz ochotę go znów pocałować.
Niszczy mnie to, bo chcę, aż za bardzo, czuć się tak, jak wtedy. Czuć jego usta na swoich, czuć ciepłą skórę, słyszeć energiczne bicie serca, a przede wszystkim – czuć się ważna.
 Po chwili dociera do mnie jedno: on tego nie chce i chcieć nigdy nie będzie…
Zatem, czemu ja mam na to ochotę?
 Dlaczego tego tak chorobliwie tego pragnę?
Cholera, co się ze mną dzieje?
            - Dlaczego się rozstaliście? – pytam w końcu.
Nikt nie wie, ile trudu mnie to kosztowało…
            Stefan westchnął głośno, jednocześnie siadając na łóżku. Delikatnie gładził swą dłonią pościel. Przymknął powieki, po czym zacisnął pięść na miękkim materiale. Nie przestał jednak drżeć…
            Nic więcej nie mówiąc, siadam obok niego.
            - Stefan, powiedz, czy nie chcesz tego wszystkiego z siebie wyrzucić? – pytam, starając się zachować neutralny ton głosu.
- Chcę… - wychrypiał, otwierając powieki. – Albo nie… Nie chcę… Nie wiem… - zakrył twarz dłońmi.
- Nie będę oceniać ani komentować…
- Niezły chwyt psychologiczny… - wykrzywił w sposób nienaturalny usta.
- Nie… - pokiwałam przecząco głową. – Po prostu chcę, żebyś to wiedział.
- Annika, ale ty nie chcesz tego słuchać – znów przymknął na chwilę powieki i przełknął głośno ślinę.
- Jeśli to by ci miało pomóc, Stefan, nie wahałabym się nawet przez chwilę – uścisnęłam lekko jego dłoń, lecz on szybko wyswobodził ją spod mojej opresji.
 Kolejny raz ode mnie uciekł…
No, tak…
            Wyprostowałam się w tej samej chwili, odchrząkując znacząco.
Było mi niezręcznie…
A nawet więcej, ale nie znam już słów, aby to opisać.
            - Miała na imię Teresa – zaczął nieoczekiwanie. – Byliśmy razem bardzo długo – jeszcze pokonywał wewnętrzne bariery, widziałam to… - Kochałem ją. Bardzo… - spojrzał na mnie swym zranionym wzrokiem, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę, mówiąc półszeptem: - Chodź.
            Poddałam mu się i teraz kierowałam się mozolnym krokiem w stronę sąsiedniego pokoju, w którym nigdy nie byłam.
Prawdę mówiąc, nigdy mnie to nawet zainteresowało jakoś szczególnie, co jest po drugiej stronie. Myślałam, że to może jakieś nieodremontowane pomieszczenie czy coś…
            Gdy tylko drzwi otworzyły się przede mną, ujrzałam… o, nie… Nie, nie, nie! Wszystko, tylko nie to… Nie…
            Białe łóżeczko z różowym baldachimem, mnóstwo pluszaków, grzechotek i innych zabawek, pudrowo różowe ściany, od których nigdy nie odbił się radosny śmiech dziecka…
            - Była w siódmym miesiącu… To miała być dziewczynka… - przez jego twarz przemknął niezidentyfikowany cień. – Miała mieć na imię Gloria… - jego głos nagle załamał się jeszcze bardziej.
 Rozejrzał się wokół siebie, wertując głodnym wzrokiem różowe ściany, na których widniały słodkie podobizny różnych postaci z bajek, a następnie spuścił głowę, jakby ukazując światu, że się poddał.
            Zasłoniłam dłonią usta, aby nie wydobyć z siebie szlochu, który wisiał już na końcu mojego języka. Miałam ochotę płakać, bo widząc tak cierpiącego człowieka, nie sposób się nie ukruszyć, ale… Stefan był już wystarczająco osłabiony. Teraz to ja musiałam okazać się silna.
            - Wyjdźmy stąd, Stefan – wyszeptałam delikatnie, ciągnąc chłopaka z wyczuciem znów do swojego tymczasowego pokoju.
            „Tymczasowego” – o, tak. To słowo należy podkreślać.
            - Jednak straciliśmy Glorię… - powiedział jakby do siebie, opadając bezsilnie na łóżko.
- Teresa poroniła? – wydukałam.
            Nie odpowiedział, a tylko pokiwał niemo głową.
            - Tak mi przykro… - szepnęłam, spinając wszystkie mięśnie.
- To nie wszystko… - zabrzmiał pusto. – Kiedy Gloria umarła… Dla każdego z nas to był cios…
- To zrozumiałe, Stefan. Nikomu nie byłoby łatwo pogodzić się z czymś tak strasznym.
- Próbowaliśmy żyć normalnie, ale wtedy… - zaczął płakać. Tak po prostu… Jak dziecko… - Wtedy Teresa powiedziała, że… - mówiąc nieskładnie, brunet wtulił się we mnie niczym syn do matki, w dalszym ciągu roniąc hektolitry łez.
 Głaszczę jego włosy, przyłapując się na własnych łzach, choć teraz cieszę się, że cierpię razem z nim. Nie jest przynajmniej sam…
            - Powiedziała, że wraz z odejściem Glorii, odeszły też jej uczucia do mnie… - w tej chwili chłopak wydobył z siebie donośny szloch.
- To zabrzmi banalnie, ale… - otarłam własne łzy dłonią – to nie twoja wina.
- Wiem, ale nie umiem za nic o tym zapomnieć! – uniósł się lekko, podnosząc się równocześnie na równe nogi. – Myślisz, że dlaczego śpię od tamtego czasu w pokoju gościnnym? – spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem, przez który wypuściłam jeszcze więcej niechcianych łez spod kontroli. – Nie umiem tutaj wrócić. Nie umiem być tutaj bez niej… - dokończył, zwieszając głowę na dół, opierając się jednocześnie rękami o komodę.
            Kolejny raz nikt nic nie mówi. Cisza. Który to już raz? Stan, który przytłacza, nic więcej… Przynajmniej ja tak mam.
            Słona ciecz dalej ścieka po moich policzkach. Wytarłabym ją, ale nie mam nawet do tego głowy. Nerwowo bawię się paznokciami, obskubując je niemiłosiernie. Nie posiadam już nad niczym władzy. Na pewno nie nad samą sobą…
            Działam pod wpływem własnego instynktu.
Dobiegam szybko do szuflady, chwytam czystą kartkę papieru oraz ołówek i zaczynam odpływać do własnej krainy, gdzie wstęp mam tylko ja. Nikt inny.
            - Co robisz? – pyta Stefan, ale ja już nie odpowiadam.
 Wpadłam w trans i już nikt nie jest chyba w stanie mnie z niego wyciągnąć.
            Kreślę gorączkowo i szybko coraz wyraźniejsze kształtu, które powoli układają się w spójną całość. Oddycham głośno i spazmatycznie, czuję nawet kropelkę potu na czole, lecz łzy w dalszym ciągu wiszą na koniuszkach moich rzęs.
            Jest on. Zrozpaczony, poniżony i oszukany. Cierpi za nas wszystkich. Jego twarz wydaje się być przepełniona bólem i cierpieniem, niczym innym. Po policzkach płyną srebrne łzy, które go uszlachetnią z czasem. Ręce spuszczone wzdłuż ciała, pokazują jego uległość i poddanie się. Stoi w deszczu, który podkreśla niby stracone życie. Przynajmniej tak jest w jego oczach.
            Dopiero kiedy kończę, unoszę wzrok i napotykam się na wyczekujące spojrzenie Stefana. Żadne z nas nie przerywa ogłuszającej ciszy. Swymi źrenicami, mówię jedynie:
            „Tak, to mężczyzna zraniony właśnie przez miłość”, po czym spuszczam wzrok i patrzę jedynie na kartkę papieru w moich rękach, która ukazuje stan naszej dwójki, chociaż Stefan może jeszcze nie wiedzieć, że również należę do jego drużyny…
Drużyny zranionych przez miłość. 
            - Takie jest to życie, widzisz… - powiedziałam pod nosem, czując, że muszę za wszelką cenę stłumić tę ciszę, nim będzie za późno.

źródło

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz