Czasem lepiej nie
wiedzieć…
Stefan
Widzę ją, gdy patrzy przed siebie i wyraźnie
próbuje skupić myśli w ciemnym nieboskłonie, na którym powoli pojawiają się
migocące, srebrne punkciki.
Rozmyśla nad
czymś, a właściwie robi to od kilku dni… Jest nieobecna duchem, rzadko się
uśmiecha i odzywa do mnie, a jak już to zrobi, łatwo dostrzec, że jej głos
stracił swą siłę i werwę, z której w końcu kiedyś słynął. Unikała mojego
towarzystwa, wieczory spędzała samotnie, zamknięta w swoim pokoju. Gołym okiem
widać, że coś ją niszczy od środka…
- Mogę wejść? – pytam, pukając lekko w uchylone
drzwi.
- Tak – słyszę cienki głos blondynki.
Kopniakiem rozwarłem bardziej drzwi i wchodzę do
środka.
Hmmm… Ok, już na wstępie coś mi
mocno nie pasuje.
Panuje porządek. Wręcz pedantyczny porządek, co
warto podkreślić, a Annika przecież nigdy nie była typem pedantki. Ciekawe…
Stoję z tacką na środku pokoju,
patrząc na dziewczynę wyczekująco, lecz zdaje się, że ona mnie nie zauważa.
Dalej siedzi na parapecie, wyglądając przez okno. Zero reakcji…
- Przyniosłem to znienawidzone kakao
– powiedziałem, podając jej jeden z kubków.
Uniosła
smutno kąciki ust, oplatając rękoma gorący kubek.
- Możemy porozmawiać?
- O czym? – pierwszy raz spojrzała na mnie,
przypominając mi wyrazem zielonych tęczówek tamten dzień, gdy zobaczyłem ją po
raz pierwszy.
Wtedy również tak smutno na nas patrzyła. Smutno aż
do krwi. I bynajmniej nie było to jakieś sztuczne. To był tylko szczery smutek,
o jaki trudno gdziekolwiek. Dlatego właśnie tak zapadło mi to w pamięć…
- Nie udawaj, że wszystko jest ok,
bo nikogo nie okłamiesz – oznajmiłem, patrząc na nią twardo.
- Nie mam zamiaru okłamywać ani siebie, ani ciebie
– odparła, mając w oczach ten cholerny smutek.
- W takim razie powiedz mi, co się z tobą ostatnio
dzieje.
- Po co? – na jej twarz wkradł się grymas.
- Bo chcę ci pomóc, Annika – odpowiedziałem
delikatnie.
- Nie możesz mi pomóc – w jej oczach zabłyszczały
łzy.
- Skąd to niby wiesz? – dopiero teraz dostrzegłem,
że trzyma jakąś zmiętą kartkę w dłoni.
- Bo wiem – mrugnęła przeciągle, co ostatecznie
sprawiło, że łzy zaczęły spływać po jej zaczerwienionych policzkach.
Automatycznie wyciągnąłem dłonie przed siebie, aby
kciukami zetrzeć słone kropelki z jej skóry.
Nie robiłem tego świadomie, naprawdę…
- Nie rób tak… - jęknęła, oddalając
się ode mnie.
Odłożyła kubek na niewielki stoliczek i tak
zastygła w miejscu, stojąc tyłem do mnie.
To był
chyba, niestety, celowy zabieg…
- Pomogę ci, choćbym miał stanąć na
uszach – wypowiadałem na głos własne myśli. – Daj mi tylko szansę.
- Dlaczego? – nadal stała do mnie tyłem. – Dlaczego
chcesz mi pomóc?
Ruszyłem w jej stronę, po czym delikatnie
odwracając ją w swoją stronę, mówiąc połgłosem:
- Martwię się o ciebie, Annika.
- Nie musisz… Nie powinieneś… - szlochała.
- Przyjaciele są dla mnie najważniejsi – zniżyłem
się do szeptu, patrząc prosto w jej zaszklone tęczówki.
Ona natomiast spojrzała na mnie z
czymś dziwnym w oczach, a przez jej twarz przemknął niezidentyfikowany - dla
mnie – cień. Usiadła na łóżku, ja oczywiście powieliłem jej czyn, zerkając na
blondynkę wzrokiem pełnym troski.
W jednej chwili głośno westchnęła, jednocześnie
poprawiając długie włosy, które teraz odstawały na wszystkie możliwe strony.
Następnie wyciągnęła w moją stronę zaciśniętą pięść, jasno wyczekując na mą
rozwartą dłoń, na której złożyła wymiętoszony kawałek papieru, który wcześniej
dostrzegłem.
Uniosłem
wzrok, lecz natykając się na wyraz twarzy Anniki, wiedziałem, co powinienem
zrobić.
Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy,
że moje ręce tak drżą. Rozwijam i prostuję z trudem solidnie wymięty kawałek
białej kartki, którą dała mi Annika, a moim oczom powoli ukazuje się szkic z
podobizną chłopaka, który już raz złożył nam wizytę…
Krew zaczyna szybciej pulsować w
moich żyłach. Napinam wszystkie mięśnie, mimowolnie prostując się. Wypuszczam
powietrze z płuc, lecz to nic nie daje. W dalszym ciągu kręci mi się w głowie,
a tlen dziwnie krztusi i podrażnia moje gardło.
- To on coś ci zrobił? – dukam.
- Nie – odpowiada szybko. – Pamiętasz go, prawda? –
nawet nie wie, jak doskonale go pamiętam… - To Jakob.
- Przez niego uciekłaś. Pamiętam – wypuszczam
niechcący z ust.
- Nie uciekłam przez niego! – unosi się wzburzona.
- W takim razie czemu, co? – odzywam się pewnym
głosem, którego nic nie jest w stanie zmienić ani nawet ukruszyć. – Wcześniej
nie płakałaś, żyłaś normalnie, byłaś sobą, ale wszystko się zburzyło, kiedy on
się właśnie pojawił!
- Nie wiesz, jak było, do cholery! – krzyczy słabym
głosem, prawie nikłym.
- To mi opowiedz! – warczę.
- Nie, póki nie przestaniesz wrzeszczeć! – to samo
mógłbym jej wypomnieć, do diaska!
- Przepraszam… - mówię po chwili
ciszy.
- Panuj nad sobą – co ona się taka przemądrzała
zrobiła?
- Słucham cię i tego, co masz mi do
powiedzenia.
- Nie wiem, czy chcę ci teraz o tym wszystkim
opowiadać – to się nazywa rasowa kobieta.
- Ok – wzruszam ramionami, nie odzywając się już
więcej.
Ona także milczy.
Patrzymy na
siebie z nieodgadnionymi emocjami. I dalej milczymy.
Świetnie.
Fajnie. Ok, jak chce się tak bawić, to proszę bardzo, jej wybór. Ja się nie
ugnę. Co to, to na pewno nie. Nawet nie ma na co liczyć.
Wszystko potęguje moja złość.
Tak, jestem na nią zły, przyznaję.
Cholera, że taż pozwala takiemu gościowi mieć na
siebie taki wpływ! No, wiem. Przyganiał kocioł garnkowi, ale ja to robiłem z
miłości i w ogóle, to całkiem inna sytuacja. I czemu myślę o sobie?
Fantastycznie, niedługo pewno usłyszę, że jestem narcyzmem.
- To nie tak, że pochodzę z jakiejś
patologicznej rodziny czy coś… - zaczyna nieoczekiwanie. – Po prostu, mój
ojciec uciekł, kiedy dowiedział się o ciąży mojej matki. Nigdy go nie poznałam,
nawet nie widziałam nigdy jego fotografii. Zupełnie nic o nim nie wiem, oprócz
tego, że ma tak samo zielone oczy, jak ja. Mama tylko tyle mi powiedziała… -
uśmiecha się subtelnie, lecz nawet przez to prześwituje czysty smutek. – Potem
mama oczywiście znalazła sobie męża. Chyba go nawet kochała, choć ręki nie dam
uciąć, jak jest teraz… - przygryzła dolną wargę, obskubując nerwowo paznokcie.
– Tak więc od tego czasu miałam ojczyma. W zasadzie nigdy niczego nam nie
brakowało, bo ojczym jest stosunkowo wpływowym człowiekiem, także nasza
rodzinka była od zawsze nawet wysoko postawiona – jej głos był pusty. –
Niestety, ale nigdy nie doczekałam się rodzeństwa. Będę już całe życie
jedynaczką – robi krótką przerwę. – Może gdyby miał własne dziecko, byłoby
inaczej… - ukryła twarz w dłoniach, by następnie jednym przeciągłym ruchem
przeczesać burzę blond włosów. – Wszystko skomplikowało się, kiedy dorosłam.
On… - przerwała kolejny raz na kilka sekund – zaczął się dziwie zachowywać –
spojrzała na mnie.
Ja… już wiedziałem.
- Dobierał się do ciebie?! – nie
odpowiedziała słowami, a tylko pokiwała twierdząco głową.
- Dwa razy… - syknęła z bólem. – Za drugim razem
uciekłam, a dalej już znasz moją historię.
- Czy…
- Nie – wtrąciła szybko. – Na razie się rozgrzewał,
a ja uciekłam naszczęście w porę.
- Nie rozumiem, czemu nie powiedziałaś tego matce!
Przecież on…
- Stefan, nie znasz mojej matki – przerwała mi. –
Wiecznie była mu posłuszna. Nigdy się nie sprzeciwiła, nawet w najdrobniejszej
sprawie związanej ze mną. To on mnie wychowywał, nie ona, rozumiesz? Nigdy nie
stanęła w mojej obronie. Nigdy… - mówiła zgorzkniale z wyraźną urazą. –
Dostawałam, jako dziecko, mnóstwo bezsensownych kar za nic, płakałam, wołałam,
żeby mi pomogła, ale nie… - kiwała głową, jakby sama nie dowierzała. – Ona
tylko patrzyła.
- Bił ją? – ta myśl, jako pierwsza, rodzi się w
mojej głowie.
- Nie. Nigdy jej nawet nie uderzył – odpowiada
twardo. – Dobrze ją traktował. Nie miała nawet najmniejszego powodu, żeby się
go obawiać. Po prostu, ona… - prześlizgnęła językiem po górnej wardze – nigdy
mnie nie kochała.
- Nawet tak nie mów!
- To tylko prawda, Stefan – jej oczy pokryły się
łzami. Nie dziwię się… Które dziecko bez reakcji przechodzi obok braku miłości
ze strony własnej matki? – Ostatnio do niej dzwoniłam. Nie pytaj po co, bo sama
nie wiem. Miałam chyba jeszcze jakąś głupią nadzieję, że chociaż raz w życiu
mnie nie oleje…
- I?
- Odebrała, ale nie powiedziała nawet słówka.
Wydaje mi się, że się zmartwiła, że w ogóle jeszcze żyję – przytuliłem ją do
siebie, gdy wraz z wypowiedzeniem ostatnich słów, zaniosła się płaczem.
- Nie myśl tak, Annika… To ci nie pomoże.
- Stefan - oderwała się ode mnie – oni
porozgłaszali po okolicy i wśród swoich znajomych, że nie żyję! Właśnie o tym
wczoraj powiedział mi Jakob… - łzy szybko ściekały po jej bladych policzkach. –
Normalni rodzice szukaliby swojego dziecka, ale nie… - bełkotała – oni nie mogą
zachwiać swojej nienagannej opinii! – wtuliła się w mój tors, mocząc swymi
łzami mój t-shirt.
Zacisnąłem dłoń w pięść z gniewu,
który ogarnął mnie na raz zewsząd. Jestem wściekły. Wręcz wnerwiony na ludzi,
którzy sprawili, że Annika płacze.
Zamykam więc oczy, chcąc uspokoić swój oddech.
Musiałem być w końcu silny. Choć ten jeden raz. Silny dla niej…
- Tak było non stop, Stefan –
przemówiła łamiącym głosem. – Zrozumienie dał mi dopiero Jakob… On też
pochodził z takiej rodziny, jak ja. Nie miłość, przyjaźń była najważniejsza, a
ta cholerna opinia, pozycja i pieniądze. Przecież on specjalnie korzystał z
tych cholernych usług dla mnie.
- Jak to dla ciebie? – próbuję robić wszystko, żeby
nie pokazać, jak bardzo denerwuje mnie ten facet.
- Nie chciał, żebym padła na kogoś niewłaściwego.
Powiedział mi to – patrzy na mnie tymi swoimi dużymi, zielonymi oczyma, w
których błyszczą teraz łzy. – A kiedy… kiedy przestali mi dawać w domu pieniądze,
to on i tylko on mi pomagał. Wspierał mnie, spędzał ze mną czas i dawał
wszystko, czego nie miałam w domu. Ciepło, rozumiesz?
- I dlatego namawia cię do powrotu do tego gówna –
burknąłem.
- Chce mi pomóc… - znów go usprawiedliwia.
- To nie pomoc. To tylko egoizm, Annika – poprawiam
ją.
- Egoizm? – zaskoczyłem ją. – A to niby dlaczego?
- Dlatego, że chce cię mieć blisko siebie. Nie
patrzy na ciebie i twoje uczucia, a tylko na swoje chore pragnienia – cholera…
- To niedorzeczne.
- Prawda boli, co? – unoszę brwi.
Patrzy na mnie jeszcze smutniej,
chociaż wcześniej myślałem, że to już niemożliwe do wykonania. Zrywa się na
równe nogi gwałtownie, krąży po pokoju w kółko przez pewien odstęp czasu, aż
wreszcie staje przede mną, przełyka ślinę i mówi:
- Jest w szczęśliwym związku już od
kilku lat.
Już wiem… Wiem wszystko…
- Chcesz wrócić? – czekam na
odpowiedź z jej ust, jak z nożem na gardle.
- Jest mi tu wspaniale, a to chyba nawet za mało
powiedziane – mówi ze szczerością wymalowaną na twarzy.
- Ale?
- Ale mój powód chęci powrotu ma imię i nazwisko i
chyba on jest wystarczającym argumentem do powrotu…
Źródło |
I tą końcówką po raz kolejny mnie rozwaliłaś.
OdpowiedzUsuńKim jest powód? Kim? :o
Zaczbę od początku. ;)
Stefan chyba już się nie zmieni. Jest typem, który reaguje bardzo impulsywnie i chyba będzie mu bardzo trudno wyzbyć się tego, ale myślę, że w pewnych momentach powinien zachować trzeźwość umysłu. Już myślałm, że Annika nie będzie chciała z nim o tym rozmawiać już nigdy więcej, ale na szczęście dziewczyna się otworzyła.
Poraziło mnie to, co powiedziała. :o
Strasznie mi jej żal. :( Co za bydlak z tego ojczyma! Jak on mógł?! Nie dziwię się, że Annika odeszła. Ona jest naprawdę delikatną kobietą i bardzo łatwo ją zranić. :( A jej matka?! Boże, co za kobieta?! Czy ona ma świadomość tego, że straciła córkę?! Od kiedy pozycja społeczna, pieniądze i ta cała otoczka jest ważniejsza od dziecka?! Jestem po prostu wkurzona jak nie wiem co!
No i na końcu ten tajemniczy Jacob. Na samym początku pomyślałam podobnie jak Stefan. Że Jacob jest zakochany w Annice i pomagał jej z miłości, ale nie takiej braterskiej, ale takiej jaka zachodzi między mężczyzną i kobietą. Ale Annika po raz kolejny mnie zaskoczyła. Skoro Jacob jest w szczęśliwym związku od dawna to na pewno kocha Annikę miłością braterską... A mnie jest głupio, że pomyślałam inaczej. :( I ta końcówka!! O kim ona mówi? :o
Ach, już nie mogę się doczekać, aż się tego dowiem. :)
Buziaki :*