czwartek, 14 lipca 2016

~ Rozdział dwudziesty trzeci



Uczucia w Tobie żyją, a Ty nawet o tym nie wiesz…

Stefan

                Po pierwsze, szczerość. Nie z nią, ale z samym sobą. Bez tego, nie zajadę na tym wózku daleko.
            Mam tę cholerną świadomość. Gdzie zatem leży samo sedno mojego problemu?
            Wyszła z mojego mieszkania, jak i życia, dobre kilka minut temu. Ja nadal stoję nieruchomo w ciemnym korytarzu, gdzie znajdowałem się wcześniej.
            Próbuję oddychać spokojnie, ale nawet to mi się nie udaje. Jakoś tak najprostsza czynność stała się źródłem zbyt wielu kłopotów…
            Kładę dłoń na klatce piersiowej, szukając rozpaczliwymi ruchami serca.
            Ono powinno gdzieś tam być, prawda?           
            Ale… ja jednak niczego tam nie czuję. Chcę je odnaleźć, upewnić się, że ono jeszcze bije, ale… nie ma go tam. Co się stało? Dlaczego znów zostałem z pustą dziurą w klatce piersiowej, gdzie normalni ludzie posiadają serce?
            Rozwieram lekko usta, jakbym chciał coś powiedzieć, lecz samotność w tej samej chwili szepnęła mi na ucho: „Znów jesteś sam”.
            Cholera, mam łzy w oczach. Nie panuję nad tym… Nie mogę płakać, o, nie…
            Zaciskam pięść, wiedząc, że tak dalej być nie może, zatem pewnym krokiem ruszam w stronę salonu, gdzie szybko odnajduję dobrze wyposażony barek.
 Lekko drżącymi dłońmi ujmuję butelkę przeźroczystej cieczy oraz kieliszek. Siadam w końcu na kanapie, nalewam trunek i… patrzę na niego.
            Nie umiem się przemóc. Jakaś blokada wewnątrz mnie nie pozwala mi przełknąć ognistej cieczy, dlatego to raz  biorę do ręki kieliszek, drugi: odkładam go. I tak w kółko. Non stop. Nie umiem. Jestem całkowicie wobec tego wszystkiego bezradny.
            Zrywam się szybko na równe nogi i pewnie idę przed siebie. Chociaż to mi się udaje.
            Mój instynkt prowadzi mnie do sypialni.
            Gdy tylko otwieram drzwi, od razu uderza we mnie słodka woń jej perfum. Boli…
            Stawiam następny krok przed siebie, krztusząc się niemalże zapachem, który po sobie tutaj zostawiła.
            Spoglądam na komodę i uśmiecham się mimowolnie pod nosem, robiąc to z kwaśnym wyrazem.
Zostawiła bowiem kilka swoich rysunków, no, ale… nie byłaby przecież sobą, nie byłaby Anniką, gdyby czegoś nie zapomniała.
            Patrzę na szkice i przekładam jeden po drugim, widząc jedynie swoją podobiznę. Na wszystkich jestem właśnie ja…
            Przełykam z trudem ślinę przez gardło, gdy dostrzegam dalej nietkniętą od bardzo długiego czasu ramkę ze zdjęciem, które już raz spowodowało mój upadek.
            To nic. Coś nakazuje mi spojrzeć na Teresę jeszcze raz i jak czuję, tak robię. Czuję się silny, tylko skąd bierze się ta moc?
            - Nie masz już nade mną kontroli – bełkoczę sam do siebie.
            To dziwne, bo nie czuję rozpaczy. Nie mam ochoty odbierać sobie życia, gdy przypomnę sobie całą naszą historię. Przyjmuję to na klatę. Pogodziłem się… Tak, pogodziłem się.
            Zmieniłem się. Świat wokół mnie też się zmienił.
            Wyciągam zdjęcie ze starej i pokrytej warstwą kurzu ramki tylko po to, aby zaraz je podrzeć na kawałki. Nie wiem czy to stosowne, czy też nie. Nie myślę o tym.
            Czuję wewnątrz siebie ogień. On pali i nie pozwala myśleć racjonalnie.
            Rozglądam się wokół siebie. Pragnę wyładować na czymś wszystkie emocje. Muszę to zrobić. Muszę… Inaczej zwariuję…
            Z całej siły uderzam pięścią o komodę, ale… Psiakrew! To nic nie dało. To za mało…
Wtapiam dłonie we włosy. Przeczesuję je raz po raz. Oddycham ciężko, a powieki stają się coraz cięższe i cięższe. Muszę je wreszcie zamknąć.
Robię to. Ale… nie na długo. Czemu? Jakaś bomba rozsadza mnie od środka. Czuję, że z zobojętniałego człowieka, stałem się kłębkiem nerwów, który woła tylko… tylko…
O, nie.
Nie mogę przełknąć śliny. Jakaś gula zalegała w moim gardle, że nawet z trudem łapię oddech.
Odwracam się i tyłem wychodzę z tego pomieszczenia, które najzwyczajniej zwala mnie z nóg. Lustruję wzrokiem każdy kąt pokoju, nie wypuszczając słodkiego zapachu, który tutaj pozostał, ze swoich płuc.
Zamykam wreszcie drzwi z trzaskiem i… stoję. Wpatruję się jedynie w ciemność przed sobą, słysząc jedynie własne dyszenie, które wypełnia jako jedyne moje opustoszałe mieszkanie.
Przecieram oczy.
Nie wierzę. Dalej nie wierzę.
Podtrzymując się ścian, idę odrętwiałym krokiem na parter. Mijam salon, gdzie na stoliku nadal stoi alkohol.
Gapię się na niego, jakby i ta butelka właśnie na mnie patrzyła.
Czy ja tego w ogóle chcę? Jasne. Pragnę się upić i niczego nie pamiętać, niczego nie wiedzieć. Ale nie… z drugiej strony tego właśnie nie chcę.
Odwracam wzrok i wybiegam szybko z mieszkania, jakby się paliło.
Ale czy tak właśnie nie jest? Przecież ta cisza, ciemność i… samotność mnie podpala od środka.
Nie umiem ujść kilku kroków bez zachwiania się, dlatego nadal kurczowo podtrzymuję się ścian, żeby nie upaść.
Nie zdziwię się, jeśli jutro zaczną gadać, że upijam się do takiego stanu.
Dochodzę wreszcie z trudem do sąsiednich drzwi i bez pukania wdzieram się do środka. Staję w korytarzu i z trzaskiem zamykam drzwi. Nie minęła chwila, kiedy blondyn i jego dziewczyna stanęli przede mną z bladymi twarzami i rozwartymi ustami.
- Stefan – jęknęła Claudia, która dokładnie lustrowała teraz moją sylwetkę.
- Zostaw nas samych – warknął zaskakująco drażliwie Michael, wymieniając ze mną zatwardziałe spojrzenia.
            Tak, jeszcze nie zdążyliśmy się pogodzić…
            - No… dobra – powiedziała dziewczyna, obrzucając spojrzeniem raz mnie, drugi blondyna i tak poszła do siebie.
            A my zostaliśmy.
Staliśmy naprzeciwko siebie, nic nie mówiąc, a jedynie patrząc na siebie dziwnymi spojrzeniami.
            Ot… Coś jeszcze w ogóle pozostało z naszej przyjaźni?
            - Co ty sobie wyobrażasz, co?! – wrzasnął tak, że pulsująca żyła w tym samym momencie pojawiła się na jego czole.
            Nie odpowiadam. Nadal wpatruję się na niego intensywnie.
            - Wynoś się stąd! – wrzeszczy dalej jak jakiś pomylony, kurde.
            Milczę, czując, że desperacja zaraz ze mnie wyjdzie i stanie obok.
            - Ogłuchłeś, do cholery?! – stawia krok w moją stronę, lecz widząc, że się nie cofam, zatrzymuje się i przypatruje się mi z konsternacją wymalowaną na twarzy.
            - Stefan… - zbliżył się do mnie. – Co ci jest? – potrząsnął mną.
            Znów zero reakcji z mojej strony.
            - Stary… - próbował dalej. – Stefan! Cholera jasna! – stał nade mną i tak na mnie wrzeszczał.
            - Michael, miałeś rację… - wydukałem ledwo, patrząc tępo przed siebie.
- Co?
- Ja ją kocham…

Annika

– I tak myślę, że powinniśmy odremontować nieco naszą sypialnię.
Patrzę za okno przez szybę jadącego samochodu.
Wszędzie pusto, ale w zasadzie nic dziwnego… Niedługo będzie świtać. Powoli zauważam już Słońce, które nieśmiało wyłania się zza widnokręgu.
- Jaki kolor ścian podoba ci się najbardziej?
Obrazy szybko przewijają się przed moimi oczami. Chyba wcześniej, kiedy jechałam z chłopakami w ich autobusie, nie widziałam wielu, wielu krajobrazów, które na dobrą sprawę są w moim kraju. A ja ich nie widziałam. Ech… Dużo jeszcze nie zdążyłam zobaczyć.
- Annika! – wyrwał mnie ze stanu apatii męski głos.
Odwracam głowę i patrzę przepraszająco na Jakoba, który patrzy raz na mnie, raz na drogę.
Cholera, jaki on jest seksowny i męski, kiedy prowadzi i patrzy na mnie z taką stanowczością.
- Przepraszam – mówię cienkim głosem. – Zamyśliłam się.
- Zauważyłem – burknął pod nosem, próbując ukryć urazę. – Pytałem, jaki kolor ścian wybrałabyś do naszej sypialni.
- Ach, tak… - westchnęłam. – Nasza sypialnia…
- No, tak – powiedział, marszcząc brwi.
- Niebieski – wyszeptałam, zamykając powieki.
            Mimowolnie wtopiłam się bardziej w miękki fotel, pocierając dłońmi skronie.
            Widzę pod zamkniętymi powiekami niebieski pokój, który w ostatnim czasie był moją oazą. To właśnie tamte niebieskie ściany znają wiele tajemnic, wiedzą, jak wyglądają łzy oraz one same były naocznym światkiem, jak marzenia ludzkie potrafią się czasami spełnić…
            - Annika, wszystko w porządku? – usłyszałam zaniepokojony głos Jakoba.
            Nie, nic nie jest w pieprzonym porządku… Dosłownie nic…
            - Możemy na chwilę zatrzymać się tutaj na poboczu? – spojrzałam na niego błagalnie. – Strasznie źle się czuję

Źródło

1 komentarz:

  1. W końcu to zrobił! W końcu powiedział, że ją kocha! Tylko dlaczego zrobił to tak późno? I dlaczego powiedział to niewłaściwej osobie? :/
    Boziu, tak bardzo bym chciała, żeby to wszystko słyszała Annika...
    Cieszę się, że Stefan pogodził się z odejściem Teresy. I cieszę się, że w końcu z niej wyzdrowiał. Bo przecież ileż można? Ileż można myśleć i rozpaczać? Zwłaszcza, jeśli ten związek zakończył się nie z jego winy, a raczej z jej widzimisię? :/
    Dlaczego musiał przeżyć wstrząs w postaci starty Anniki, by w końcu zapomnieć o swojej byłej? :/
    Wiesz jak pięknie opisałaś tę jego pustkę zamiast serca? ♥ Zakochałam się. :')
    No i wiesz co jeszcze? Widzę, że tę samą pustkę co Stefan odczuwa Annika. I wiesz co? Ona jego chyba też kocha. Czy to możliwe, żeby mogła kochać zarówno Jacoba jak i Stefana? Bo z pewnością oboje są dla niej ważni. :)
    Idę dalej. ♥

    OdpowiedzUsuń