czwartek, 14 lipca 2016

~ Rozdział dwudziesty drugi



Dlaczego tak szybko przywiązujemy się do ludzi?
Annika
                - Twój przyjaciel nie jest łagodny i ufny wobec obcych – odpowiedział na moje pytanie.
            W zasadzie…
Tak, Stefan jest nieufny, podejrzliwy, sceptyczny, cyniczny, szorstki, zimny, egoistyczny, ale TYLKO dla obcych.
            - No, tak… - przytaknęłam, uśmiechając się krzywo. – Wejdź do środka.
            Oczy szatyna błysnęły.
Nie szastając zbędnymi słowami, skierowaliśmy się do salonu, po czym zajęliśmy swoje miejsce na kanapie, jakbyśmy byli  uczniami podstawówki.
Naciągnęłam do granic możliwości luźną koszulkę, którą zdołałam dociągnąć jedynie tak, aby zakryć kolana.
            Dziwne, ale jest… inaczej, niż sobie wcześniej wyobrażałam. Wcześniej nie byłam do końca sobą w towarzystwie Jakoba, a teraz? Jakby ten pobyt tutaj mnie zmienił.
Nie chcę być idealna. Moje włosy mają prawo odstawać we wszystkie możliwe strony. Ubrania? Nie muszą być super – hiper seksi, tak samo, jak nie muszą posiadać metki drogich firm.
            Tak, mogę śmiało teraz rzec: „Jestem sobą”.
            Z taką myślą rozluźniam ciało, prostuję się i odzywam jako pierwsza:
            - Wybrałeś niezłą porę na odwiedziny – wywołałam uroczy uśmiech na jego twarzy, jednak gdy skierował swój wzrok na moją osobę, natychmiast odwróciłam spojrzenie w przeciwną stronę.
            Przecież on teraz wie. Zna moje uczucia. Jest inteligentnym facetem, zatem zdaje sobie sprawę, jaki ma na mnie teraz wpływ. Z jednej strony tego żałuję, bo… nikt nigdy tyle o mnie nie wiedział. Ale z drugiej, jest mi lżej na sercu. A to już wiele…
            - Kiedy… - zaczął, lecz nagle urwał poprzednią myśl. – Musiałem przyjechać.
- Po co? – mówiłam stale z odwróconą głową.
- Chyba po kogo… - ok, tego się nie spodziewałam. Chyba mnie zatkało.
            Spojrzałam na niego pod wpływem chwili, natychmiastowo tego żałując, bo… cholera!
 Tęskniłam za nim bardziej, niż wcześniej myślałam.
            - Jakob…
- Ciii – ujął mą twarz w dłonie, zbliżając się szybko do mnie.
Znów patrzymy na siebie z bliska.
 Och, wiele wody upłynęło w rzece, kiedy ostatni raz czułam się właśnie tak…
            Położyłam dłoń na jego policzku, gładząc kciukiem szorstką skórę na jego twarzy. Mimowolnie uśmiecham się, gdy dociera do mnie zapach jego męskich perfum.
            A potem… Co w ogóle miało miejsce?
            Nawet nie zorientowałam się, kiedy nasze usta przywarły do siebie w ognistym pocałunku. Przysunęłam się do niego jeszcze bardziej, aż w końcu usiadłam okrakiem na jego kolanach, dzięki czemu cały był teraz mój.
Tylko mój.
Nareszcie.
            - Ja ciebie też – powiedział, sapiąc.
- Co? – niech nikt nie żąda ode mnie trzeźwego umysłu w takiej chwili, gdy marzenia w końcu się spełniły…
            - Kocham cię, Annika – wypuściłam głośno powietrze z ust, gapiąc się na szatyna, jakby był jakimś eksponatem w muzeum.
- Nie… nie… nie wierzę… - jęknęłam, chcąc powiedzieć coś jeszcze więcej, ale przerwał mi Jakob, który ponownie wessał się w moje usta z takim impetem, że nie umiałam się oprzeć.
No, jasne, że musiałam się poddać i wymięknąć przy tym cudownym uczuciu…
            - Jakob… - powiedziałam półgłosem, odsuwając się, jak porażona od chłopaka – przecież ty masz dziewczynę – a ja, idiotka, myślałam, że szczęście może trwać dłużej nić chwilę…
            - Mam – przytaknął.
- Jesteś… jesteś… Ugh! – nie umiem powiedzieć nic przez ten wszechogarniający gniew i wizję spalenia raju, na którą patrzę przez załzawione oczy.
            - Annika, uspokój się – zabrzmiał i stanowczo chwytając mnie za nadgarstki, nakazał samym swym dotykiem spojrzeć mu prosto w oczy. – Mam kogoś, ale ten ktoś stoi teraz obok mnie i zbyt łatwo daje się ponieść emocjom – wyszczerzył się szelmowsko.
Aha, zapomniałam chyba już, jaki naprawdę jest Jakob.
            - Mam ochotę cię rozszarpać – warknęłam. – Ale wtedy przypominam sobie, że cię kocham jak wariatka i sam rozumiesz już, czemu jeszcze żyjesz – to prawda. Aż sama w to nie wierzę…
            - Anniś… - przysunął mnie do siebie. – Wstyd mi za samego siebie.
- Dlaczego?
- Bo to ty pierwsza się przełamałaś. Ty wykonałaś pierwszy krok, na którego ja nie miałem odwagi… - spuścił głowę w dół. – Ta, która uchodzi za słabszą, kruchą i delikatniejszą – widzę zawód w jego oczach, ale przemawia do mnie najbardziej szczerość, która w nich błyszczy.
            Odgarniam włosy z jego czoła, uśmiecham się subtelnie, studiując raz po raz każdy milimetr jego twarzy, po czym mówię:
            - Nigdy więcej nie nazywaj mnie kruchą, delikatną i słabszą.
 Uśmiecha się teraz on.
- Wrócisz ze mną, prawda? – gdyby tylko wiedział, że to nie jest takie łatwe…
            - Tak – wykrztusiłam.
 Czemu najprostsze pytanie sprawiło mi kłopot? Co się ze mną dzieje?
            - Ułoży nam się, prawda? – pyta znowu.
            Zawieszam ręce na jego szyi, by móc się do niego przytulić. Zrobiłabym wszystko, byleby nie widział wyrazu mojej twarzy.
            To oczywista oczywistość. Muszę wrócić. Przecież tam jest moje życie, nie tu. A mimo to, szkoda mi wyjeżdżać…
            Czuję się osaczona. I zagubiona. Dlaczego? Bo będąc w ramionach mężczyzny, którego kocham, myślę o Stefanie i o tym, że zostanie tutaj sam…
***
Chyba spakowałam wszystko.
Wzdycham, siadam na łóżku i rozglądam się wokół siebie. Zerkam na zegarek. Jest godzina 5.00. Dwie godziny wystarczyło, żeby moje życie wywróciło się do góry nogami. Teraz już nigdy nie będzie takie samo. W zasadzie, to mogę powiedzieć, że spełniłam swoje marzenia. To takie piękne, że aż nie do uwierzenia….
            Podnoszę się na równe nogi i podchodzę do okna. Prawdopodobnie ostatni raz lustruję panoramę miasteczka z tej perspektywy. Dopiero teraz dociera do mnie, że jest piękne. Wcześniej nie umiałam dostrzec tego piękna. Teraz jednak dziwnie dźga i razi mnie ono w oczy.
            Odwracam się na pięcie i wzdycham głośno. Jestem szczęśliwa. Jestem, prawda? Tak wygląda szczęśliwy człowiek, czyż nie?
            Ruszam w końcu, zawieszam na ramieniu poręczną torbę ze wszystkimi moimi rzeczami. Wbrew pozorom nie nazbierało się tego jakoś specjalnie dużo…
            Staję w progu. Moje oczy błądzą po każdym kącie pokoju. Niebieskie ściany wydają mi się teraz bardziej wyraziste, niż były wcześniej. Przez jasną firankę przebijają się słabo pierwsze promienie dzisiejszego dnia. Podobno przełomowego w moim życiu.
            Czuję łzy pod powiekami, więc nie czekam tylko z trzaskiem zamykam drzwi. Czuję się, jakbym zamknęła coś innego. Jakby pewien rozdział w moim życiu dobiegł końca. Chociaż… przecież tak jest.
            Ruszam wzdłuż korytarza, próbując jakoś wyzbyć się łez, które napływały do mnie falami. Zatrzymuję się wreszcie przed jasnymi drzwiami pokoju, który znajdował się na końcu korytarza. Zapukałam raz, potem drugi, trzeci… cisza. Przestałam chyba nawet oddychać na te chwile oczekiwania.
            - Stefan – wyszeptałam – jesteś tam? Stefan… - powtórzyłam beznadziejnie.
            Odpowiadała mi natomiast jedynie cisza. Ta sama, która raz mnie przytłaczała, drugi pozwalała się sobą upajać. Teraz jednak zmieniła formę, przerażając mnie…
            - Stefan… - próbuję dalej, ale głos bardziej mi się łamie. – Stefan! – próbowałam krzyknąć, ale z mojego gardła wydobył się tylko dziwny pisk.
            Ukryłam twarz w dłoniach, aby móc pozwolić łzom wypłynąć na wierzch niezauważonym.
Czułam… tak, to chyba strach. Bałam się. Bałam? Naprawdę? Ale czego? Wydaje mi się, że teraz właśnie powinnam się przestać bać…
            Podniosłam załzawiony wzrok, wlepiając go w drzwi przed sobą. Nie usłyszałam nawet szmeru, więc może faktycznie go tam nie ma? Nie, on musi tam być, bo gdzie indziej by się podziewał?
            Jak mam teraz odejść? Bez pożegnania? Godzi się? Chyba tak, skoro Stefan nie daje mi nawet najmniejszej szansy, aby powiedzieć mu chociaż: „dziękuję”, które jak najbardziej mu się należy.
            Niewyjaśniony smutek szybko przeistacza się w złość.
Tak, jestem wściekła. Wkurzona jak furiatka. Nic dziwnego zatem, że łzy szybko wyparowały, a ja z podniesioną głową szłam teraz przed siebie, dopóki nie natknęłam się na czekającego w salonie Jakoba. Na mój widok podszedł szybko do mnie, bez słowa wziął moją torbę, lecz kiedy zauważył ślady łez w moich zaczerwienionych oczach, nie mógł nie zapytać:
            - Co się dzieje? – przycisnął mnie do siebie. – Zrobiłem coś nie tak?
- Nie – jęknęłam nienaturalnym głosem. – Ty robisz wszystko dobrze – patrzyłam w jego zaniepokojone tęczówki.
- To dlaczego płakałaś? – jeszcze bardziej przywarłam ciałem do niego, oczywiście,  z jego inicjatywy. – Mam…
- Mówiłam, że wszystko jest ok – powiedziałam stanowczo, wywołując swym porywczym tonem nieco zgęstniałą atmosferę.
 Cholera…
            Wspinam się na palce, składając czuły pocałunek na ustach szatyna. To chyba powinno pomóc, co?
- Uwierz, że wszystko jest w porządku – starałam się przekonywać dalej.
- Jakiś powód musi być – odparł twardo.
- Moje marzenia się spełniają. Nie mogę w to uwierzyć…
Skłamałam? No, chyba nie, bo przecież faktycznie marzyłam o takim dniu codziennie od dobrych kilku lat.
Ale… z drugiej strony, nie to było powodem moich łez teraz.
To… skłamałam wreszcie, czy nie?
            - Oj, Anniś – uśmiechnął się, muskając delikatnie moje czoło.
            Uśmiechnęłam się na zdrobnienie mojego imienia. Tylko on mnie tak nazywał.
            - Weź moją torbę i czekaj na mnie przy samochodzie, dobrze? Ja muszę jeszcze zobaczyć, czy nie zostawiłam czegoś. Wiesz, jak to jest pakować się na szybko… - teatralnie przewróciłam oczyma.
No, co? Miało być jak najbardziej wiarygodnie, no nie?
            - Będę czekać – uśmiechnął się, kiedy na pożegnanie ucałował mnie w policzek i powędrował z tym samym uśmiechem na ustach do wyjścia.
            Gdy tracę Jakoba z zasięgu wzroku, opadam z sił. Siadam na kanapie i znów wszystko, co złe, do mnie wraca. Łzy, oczywiście, w ułamku sekundy rozmywają mi obraz przed oczami.
            Nie umiem się już dłużej oszukiwać. Potrzebuję go.
            - Stefan! – raz kazał mi walczyć, idę zatem za jego radą i znów przywołuję go. – Stefan! – brzmię jak desperatka, ale może to do niego dotrze.
            Chyba nie dociera.
Podkulam kolana do brody, oplatając nogi rękami. Opieram brodę o kolana i po prostu patrzę przed siebie. Powinnam już iść, ale… coś nadal mnie tutaj trzyma. Ta siła jest silniejsza ode mnie, ale… to i tak nic nie znaczy.  
            Otrząsam się i kieruję swe kroki w stronę korytarza. Tam ubieram kurtkę, czapkę, buty, a każdy ruch wlekę w nieskończoność, jakbym miała jeszcze jakąś nadzieję, że… że przyjdzie. Głupia jestem, wiem…
            Przeglądam się teraz w lusterku i widzę osobę, którą kiedyś byłam. To dziwne, ale mam wrażenie, jakbym zrobiła krok do tyłu, nie do przodu.
            Spanikowana tą myślą, poprawiam włosy, aby jak najszybciej ją odgonić.
            - Powodzenia – słyszę cienki głos, który dobiega zza moich pleców.
 Dopiero teraz widzę w odbiciu lustrzanym postać bruneta.
 Odwracam się nagle, wpadając w jego ramiona szybko. Przytulam się do niego, jak dziecko do matki, czując się dopiero wtedy w pełni szczęśliwa i spełniona.
            Ekchem… No, jednak nic nie trwa w długo.
            - Jesteś beznadziejny, Kraft! – krzyknęłam emocjonalnie, odklejając się od niego gwałtownie. – Czemu wcześniej mnie ignorowałeś?!
- Bo chciałem, żebyśmy byli sami – odpowiada ze stoickim spokojem, jakby to było zupełnie naturalne.
- Bo?!
            Nic nie mówi, a jedynie patrzy na mnie swym przenikliwym spojrzeniem.
            Aha, ok. Teraz już wszystko wiem.
            - Chyba wiesz, co chcę ci powiedzieć jako pierwsze…
- Wiem – przerywa mi.
- Dziękuję – mówię, patrząc w jego ciemne tęczówki. – Nie wiem czy…
- Mówiłaś mi to już wiele razy, Annika – on chyba czyta w moich myślach. – Zajarzyłem już za pierwszym razem.
- Dobrze, że trafiłam na takiego idiotę, który był skłonny przyjąć taką wariatkę jak ja – wypalam.
            Stefan śmieje się, lecz nadal nie spuszcza ze mnie wzroku. Nie umiem tego nie zauważyć, ale także nie potrafię oderwać wzroku od jego, dziwnie podłamanej, twarzy. Chyba po prostu trudno mi uwierzyć, że nie będę widywać go na co dzień… Tak, to musi być to.
            - Annika – przez jego twarz przemknął cień – uważaj tam na siebie, dobrze?
- Nic mi się nie stanie, Stefan – odparłam. – Mam przy sobie… Jakoba – z trudem wymawiam, co najwyraźniej dostrzegł Stefan.
Ech… Zacznie się…
            - Wiesz, że możesz tu zostać? – pyta.
- Wiem to doskonale. Cały czas mi to powtarzasz – uśmiechnęłam się subtelnie. – Ale moje miejsce jest tam, nie tu.
- Twoje miejsce jest przy Jakobie – na jego twarz wkradł się niezidentyfikowany grymas.
- Tak – potwierdzam, spuszczając głowę w dół.
- Będziesz o mnie pamiętać? – mówi po chwili ciszy.
 Unosi następnie mój podbródek, abym zmuszona była spojrzeć w jego oczy i kontynuuje: - Może zasłużyłem na jakąś kartkę na święta czy urodziny, co?
- Będę o tobie pamiętać… - wychrypiałam, mimowolnie lądując znów w jego ramionach. – Będę pamiętać już na zawsze… Na zawsze… - powtarzałam, zniżając się do szeptu.
- Chyba oboje wiemy, że będzie inaczej… - mówi z bólem, odsuwając mnie od siebie.
            Protestowałabym, ale… on ma przecież rację. Może miesiąc będziemy utrzymywać ze sobą kontakt, dwa, trzy, no, góra pół roku, ale potem? Każde zajmie się sobą, a to wszystko, co razem przeżyliśmy, przepadnie…
            - Nie mów tak – a mimo to starałam sobie wmówić, że jest inaczej.
Ha, śmiać mi się chce z samej siebie…
            - Jesteśmy dorośli, nie powinniśmy się oszukiwać – i czemu on tak mówi?
            Znów będę ryczeć. Tak, już ryczę… Cholera, ale jestem rozchwiana emocjonalnie…
            - Nie…. Nie…. Nie płacz – wydukał, przysuwając mnie silnymi rękami do siebie. – Nie pozwolę ci o sobie zapomnieć – gładził moje włosy z wyczuciem, na co ja parsknęłam chwilowym śmiechem przez płacz.
- Będę cię miała dosyć, prawda? – spojrzałam mu w oczy.
Roześmiał się.
- Będziesz… - odpowiedział tępo.
Generalnie to sprawiło, że znów wlepiłam w niego swój wzrok. On nie pozostał dłużny. Wpatrywał się we mnie ze skupieniem wzrokiem tak czułym, jakiego jeszcze chyba nigdy nie widziałam ani nie czułam na własnej osobie.
            - Stefan… - wyszeptałam.
- Annika… - odpowiedział, lecz wtedy nasze usta zbliżyły się do siebie na niebezpiecznie bliską odległość, co nie mogło obejść się bez niczego.
Musnął moje usta z delikatnością i subtelnością, z którą również spotkałam się pierwszy raz w życiu…
            - S…
            Przerwał mi, przytykając do moich ust swój palec wskazujący.
- Powinniśmy się pożegnać – powiedział pewnie, lecz podłamanym tonem głosu.
- Powinniśmy – przystanęłam. – To…
- Powodzenia – wydusił sztucznym głosem, wyciągając dłoń w moim kierunku.
Popatrzyłam niepewnie na niego, odpowiadając:
- Dziękuję – uścisnęłam delikatnie jego dłoń.
            Obróciłam się i z impetem otwarłam drzwi, omal nie potykając się o własne nogi, które w tej chwili przypominały bardziej dwa makarony.
            Naprawdę, nie umiałam na nich ustać i dodatkowo utrzymać równowagę.
            Gdy otworzyłam drzwi, moje oczy podrażniło białe jaskrawe światło świetlówek, które nieco mnie orzeźwiło i wreszcie sprowadziło na Ziemię.
            Odwróciłam się, stojąc dalej w progu.
            - Pamiętaj tylko, żeby walczyć dalej o swoje szczęście… Nie poddawać się. Bez względu na wszystko.
            I wyszłam, sama nie wiedząc, czy rzuciłam Stefanowi wyzwanie, czy sugerowałam jeszcze coś więcej, czego podświadomie pragnęłam najbardziej na świecie…


 
KLIK

1 komentarz:

  1. Wow...
    Nadal jestem rozdarta. :/
    I widzę, że Annika chyba też jest zarazem zdeterminowana oraz niepewna. :) Ach, co Ci mężczyźni robią z nami kobietami. :p
    Przykro mi, że Stefan został sam. I przykro mi, że nie powiedział dziewczynie o swoich czuciach do niej. :( Miałam nadzieję, że kiedy w końcu wyszedł do niej to się w końcu przełamie i wszystko powie. No, ale niestety wyszło inaczej. :(
    Mam nadzieję, że Annika będzie szczęśliwa z Jacobem. :)
    No i, że Stefan odnajdzie w końcu swoje szczęście. ♥
    Lecę dalej :))

    OdpowiedzUsuń