Tak trudno jest
powiedzieć: „żegnaj”…
Stefan
- Życie zmarnujemy na tej kanapie, czaisz to, facet? – zagadnął do mnie
Michael, kiedy to po kilku godzinach ocknął się, że siedzimy przed pudłem,
zwanym telewizorem, a nie na jakiejś siłowni, jak powinno być.
- Uspokój się i nie psuj tak pięknych chwil. Może
jeszcze nachos? – podsunąłem mu pod nos niewielkie kawałki tortilli z serem.
- Odmówił bym normalnie, ale… - sięgnął po żarełko
– i tak zmarnujemy te swoje życie.
- Michael… - zacząłem, bijąc się z
myślami, czy faktycznie powinienem zacząć ten temat. – Mogę cię o coś spytać? O
coś dziwnego…
- Nie zadajesz innych pytań, jak dziwne, to raz.
Dwa, wal śmiało.
- Co byś zrobił, gdyby Claudię szukał jakiś facet?
Gdyby przychodził do mieszkania, pytał o nią i tak w ogóle.
- Co? – oho, Hayboeck się zaciekawił. Już widzę ten
jego zaciekawiony… eee… no, ryjek, chciałem, oczywiście, powiedzieć. – Co to za
pytanie?
- Ostrzegałem, że jest dziwne – usprawiedliwiłem
się szybko, wtapiając się w kanapę.
Cholera,
zaraz zacznie drążyć temat. Chcę zniknąć.
- No to… - wydął policzki. – Zależy,
jakby Claudia reagowała na jego wizyty.
- Czyli? – cholera, wreszcie powiedział coś
mądrego!
- No… jakby na przykład płakała ze wściekłości, to
bym pogonił gościa raz, a porządnie.
- A gdyby się nie wściekała?
- To gdyby płakała ze smutku czy czegoś innego, że
ją odwiedza, to znaczy, że musi jej na nim zależeć. No, to wtedy bym chyba dał
jej odejść. Albo zaciągnął tego gogusia do niej siłą, żeby ją porwał czy co tam
chce, ale żeby była szczęśliwa .
Nie pomógł…
Czuję się, jakbym dostał w brzuch. W
ustach mogę odczuć metaliczny posmak, dłoń mimowolnie zacisnąłem w pięść.
Czemu? To dziecinnie proste. Bo uderzył w czuły punkt, a na dodatek ma cholerną
rację.
- Stefan, wszystko ok? – jak idiota machał ręką
przed moją twarzą.
- Tak. Chyba tak – wykrztusiłem.
- Kto znów przychodzi do Anniki? – zapytał bez
żadnych wstępów.
- Co?! O czym ty mówisz?! – krzyknąłem nerwowo. –
Cicho bądź, idioto. Ona jest na górze, może usłyszeć – dopowiedziałem szeptem.
- W takim razie, kto przychodzi do Anniki i czemu
to cię tak wkurza? – zapytał znowu, tym razem szeptem.
- Nie wiem, właśnie. Znaczy wiem, kto to jest, ale
nie wiem po co jej szuka – odparłem.
- Ale cię to wkurza – stwierdził przekonany.
- No, wkurza! – uderzyłem pięściami o kanapę. – Bo
Annika potem płacze, a ja… nie chcę, żeby płakała – przyznałem, masując swe
skronie.
- Czyli… to ten drugi przypadek, który podałem? –
zwęził usta w cienką kreskę.
Ja tylko przytaknąłem potwierdzająco.
– A pytałeś już?
- Tak, ale ucieka od odpowiedzi.
- W sumie… - zaś świdruje mnie tymi swoimi małymi
oczkami. – Czemu to cię aż tak ruszyło?
- To moja przyjaciółka – powiedziałem z automatu. –
I nie, nie gadaj nic więcej, bo nie jestem w nastroju słuchać więcej twoich
głupot i chorych teorii.
- Dobra, dobra – zaczął wymachwiać energicznie
rękoma. – Ja nic nie mówię. A nawet więcej: idę już do siebie – wstał i leniwie
kierował swe kroki w stronę wyjścia.
- Stefan… - zatrzymał się nagle
przed drzwiami, ofiarując mi pełne troski spojrzenie. – Tylko pamiętaj, żeby
walczyć o swoje. Przede wszystkim swoje szczęście…
Annika
- Anni, nie wygłupiaj się, tylko wracaj do nas.
- Chris… Nie ułatwiasz mi tego, rozumiesz? –
mówiłam do telefonu. – Uciekłam z tego piekła, bo miałam powód, a ty dobrze
wiesz jaki…
- Masz mnie.
To ci nie wystarczy, żeby wrócić?
Cholera, zastosował najsilniejszy z możliwych argumentów…
- Ale…
- Nie ma
żadnego „ale”! Anniś, jak żyję, obiecuję ci, że ci pomogę. Staniesz na nogi na
nowo…
- Ale ja już stanęłam na nogi – znów się wtrąciłam.
Upsik, użyłam nawet „ale”. Ja taka buntowniczka…
- To nie
twoje miejsce, nie twój dom, Annika. Naprawdę tego nie rozumiesz, że to
wszystko, co tam masz, niebawem się skończy?
Nie ma co zaprzeczać, nie ma co
żywić się jakimiś dziecięcymi złudzeniami czy marzeniami. Jakob po prosu ma
rację. Teraz sobie żyję jak księżniczka, ale ile to potrwa? Miesiąc, dwa, pół
roku? Ha, to góra, na dodatek przy dobrych wiatrach.
Wypuszczam głośno powietrze ze swych
płuc. Przeczesuję włosy palcami, po czym mówię dziwnie pewnym, jak na mnie,
głosem:
- Dobrze, Jakob. Obiecuję ci, że na poważnie
zastanowię się nad powrotem, o ile już mnie do niego nie przekonałeś.
Następnie rozłączam się, rzucam
telefon na łóżko, a ja sama zsuwam się na podłogę i opierając się o łóżko,
skulam głowę do kolan i tam pozwalam uwolnić wszystkie raniące myśli.
Byłam głupia, myśląc, że ta idylla
tutaj będzie trwać wiecznie. Przecież czas się nie zatrzyma, tylko przez to, że
księżniczka zawitała do Austrii. Stefan pewnie też kogoś znajdzie, będzie
chciał założyć rodzinę, a ja co? Nadal będę okupowała jego sypialnię?
- Chcesz wrócić? – wzdrygnęłam się,
słysząc głos Stefana, wyłaniającego się z ciemności. – Ale… jak to?
Patrzyłam na niego załzawionymi
oczyma, nie mogąc przepowiedzieć z siebie żadnego słowa.
- Nic nie wspominałaś – głos miał
jakoś bardziej piskliwy niż zazwyczaj. – Okłamałaś go, prawda? Tak naprawdę
zostajesz w Austrii, a jedyne, co chciałaś, to mieć spokój, prawda?
Czemu to mówisz, Stefan? Nie znasz
mnie na tyle, żeby doskonale wiedzieć, że ja nie kłamię?
Pokiwałam przecząco głową. Nadal nie umiałam nic
powiedzieć, sama nie wiedząc czemu…
- Po co chcesz tam wracać?! –
krzyknął, a ja z takiej odległości, która nas dzieliła, widziałam sposób, w
jaki jego ciało się trzęsie.
- To mój dom, Stefan… - wydukałam ledwo, ocierając
wierzchem dłoni słone kropelki na moim policzku.
- Dom? – zaśmiał się ironicznie. – Z domu byś nie
uciekła! Twój dom jest tutaj!
- Możesz w końcu przestać krzyczeć? – zamknęłam
powieki, bo już naprawdę nie miałam siły wysłuchiwać tych wrzasków…
- Nie! To mój dom, więc będę
krzyczał, ile będzie mi się podobało!
- Właśnie. O to mi chodzi. To twój dom, Stefan… -
zebrałam się w sobie i w końcu wstałam na równe nogi.
No, nie muszę chyba zawsze jak ostatnia ofiara
wyglądać.
- I możesz w nim mieszkać, ile tylko
chcesz, cholera jasna!
- Ile? – zabrzmiałam zgorzkniale. – Kilka miesięcy?
A może krócej? Zrozum, że ja też chcę mieć coś swojego.
- Źle ci tutaj?!
- Prosiłam, żebyś nie krzyczał… - syknęłam z
wyrzutem.
- A ja już powiedziałem, co o tym myślę!
- Czego się boisz, co? – nie mam pojęcia, co teraz
mną kierowało. – Samotności? Tylko do tego jestem ci potrzebna?
- Że co? – zrobił urażoną minę. – O czym ty
mówisz?! Pomagałem ci! Ciągle ci pomagam! A tobie nadal mało, tak?
- Nie odwracaj kota ogonem – przewróciłam oczyma. –
Jestem ci wdzięczna, ale… ja muszę wrócić – spuściłam wzrok na podłogę.
- Bo co?! Bo on ci kazał?!
- Bo chcę wrócić! – krzyknęłam, nie wytrzymując już
dłużej nagromadzonego napięcia. – Może ja też chcę mieć w końcu kogoś?! Może
chcę mieć rodzinę, dzieci, męża, coś, co będzie tylko moje?! Tego tutaj nie
znajdę, muszę się stąd wyrwać! – wrzeszczałam jak opętana.
- Nie na już, nie natychmiast! – odpowiedział
niemalże w tym samym momencie.
- To kiedy?! – pisnęłam.
- Kiedy… kiedy… Po prostu, później… - odparł,
patrząc na swe dłonie.
- Właśnie. Sam dobrze wiesz, że mam rację –
podeszłam do niego i położyłam swą dłoń na jego ramieniu. – Przecież będę cię
odwiedzać – zaśmiałam się nerwowo. – To nie koniec świata.
- Wkurza mnie, że jesteś na każde jego zawołanie.
Nie pomógł ci wcześniej, a i tak do niego wracasz. Uciekłaś od niego! Nic ci to
nie mówi? – patrzy na mnie błagalnie.
- Nie uciekłam od niego – warknęłam drażliwie. – I
zapamiętaj to sobie raz na zawsze.
- Mniejsza z tym. Nie pomógł ci – wypominał z
wyrzutem.
- Bo nie chciałam pomocy – odbiłam piłeczkę.
- To racja… Ty nigdy nie chcesz pomocy.
I wtedy… Ciemność zalała wszystkie
pomieszczenia. Akurat w takim momencie musieli wyłączyć prąd…
- Korki czy coś poważniejszego? –
spytałam szeptem.
- Na zewnątrz też jest ciemno. Pewnie jakaś większa
awaria – odpowiedział. – Tutaj gdzieś powinny być latarki.
Słyszałam tylko jak szura po
podłodze, ale kompletnie nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Zresztą, sama nie
wiedziałam, gdzie jestem.
Ruszyłam
przed siebie, starając się wybadać każdą możliwą przeszkodę, ale… no, jakoś
marnie mi to poszło.
- Matko, na co ja znów wpadłam?
- Tym razem na mnie – usłyszałam pośród egipskich
ciemności.
Zaśmiałam
się, masując swoje czoło.
- Musisz mieć taki twardy tors?
- A ty głowę? – odgryzł się i… nie dość, że
ciemność, to i cisza.
Nagle zauważyłam pewną iskierkę.
Nie, one są dwie. To bynajmniej nie światło, ale
jego oczy. Te same, które teraz zapewne wpatrują się we mnie zawzięcie. Ja
również świdruję go wzrokiem i nie umiem się od tego ustrzec. Po prostu, coś
mnie do niego ciągnie. Coś dziwnego, ale zarazem silnego, silniejszego ode
mnie…
Nie mam pojęcia, które z nas
wykonało pierwszy krok. Nasze usta w jednej chwili złączyły się w namiętnym i
ognistym pocałunku, jakiego nigdy wcześniej nie dane mi było przeżyć. Nie wiem,
co dzieje się wokół nas. Zanim się spostrzegłam, zwisam na szyi Stefana,
oplatając go nogami, jednocześnie jak i rękami. Kieruje nas w końcu do łóżka,
zsuwając po drodze bluzę dresową z moich ramion. W końcu położył mnie i sam
jednym ruchem zdarł z siebie koszulkę. Trwa to wiecznie, choć w praktyce kilka
sekund. Nareszcie zajmuje się mną. Sięga ku dołowi mojego podkoszulka, który w
końcu zręcznie ze mnie ściąga. Teraz jeansy i już przywieramy do siebie ściśle
ustami. Ściskam umięśnione ramiona Stefana, kiedy on rozpina mój stanik. Nasze
oddechy stały się spazmatyczne. To cudowne. Ba, nawet więcej niż cudowne. Chcę
więcej. Pragnę tego. Przynajmniej na tę chwilę…
Teraz całuje mój obojczyk, aż w
końcu pokrywa ścieżką pocałunków moje piersi. Ledwo powstrzymuję się od wydania
jęku, gdyż wiem, że ta cisza pośród nas, elektryzuje podwójnie.
Lekko szarpię jego włosy, gdy… bach!
Jak grom z jasnego nieba, dosłownie, światło
wypełniło całe nasze mieszkanie.
Wpatrujemy się teraz w siebie
nawzajem, głośno sapiąc. W jego oczach widzę przerażenie. Zresztą, sama trzęsę
się jak galareta. Nie wiem, co powinnam zrobić albo co powiedzieć. On podobnie.
Patrzymy w swoje oczy, starając się powstrzymać nierówny oddech. Kręci mi się w
głowie. Jak tamte chwile były zbyt krótkie, to ta jest teraz zbyt długa.
Wykonuję w końcu jeden ruch i
wyślizguję się spod ciała Stefana, zakrywając rękami swe piersi. Siadam na
skraju łóżka, odwrócona plecami do chłopaka.
On z kolei
odchrząknął tylko, po czym opuścił mój pokój, zbierając ślamazarnie swoje
ubrania po podłodze.
Teraz wiem na pewno. Muszę wyjechać.
I to już niedługo. Czyli co? Kolejny raz ucieknę? Który to już raz?
Zaciskam pięści na pościeli. Nie
ucieknę, póki nie wytłumaczę wszystkiego ze Stefanem. Chciałam być dorosła,
więc muszę żyć i zachowywać się jak dorosła. Dosyć tego wszystkiego… Dosyć
życia w ukryciu i kłótni ze samą sobą.
Uśmiecham się albo próbuję się
uśmiechnąć. Będę dorosła. Będę. Podoba mi się to.
Pff… Kogo ja oszukuję? Nie podoba mi się ta myśl,
więc zwieszam głowę z powrotem na dół, owijam się kocem i patrzę przed siebie,
jakbym oczekiwała, że tam odnajdę odpowiedzi na wszystkie pytania…
źródło |
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo proszę, a to się porobiło:D Oczywiście nie popieram tego, że Annika znowu chce odejść od Stepana, ale przecież o to chodzi w tym opowiadaniu - o to, że ona ciągle ucieka. Najwidoczniej taki typ, chociaż po tym, co stało się między nią i Stephanem nie dziwię się, że chce się ulotnić. To dość... krępujące. Może byłoby lepiej, gdyby to światło w ogóle się nie zaświeciło? :D Najgorzej to tak zakończyć w połowie hah;D
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy! ;*
Cześć…
OdpowiedzUsuńKryzys kryzysem… ja rozumiem wszystko. Sama kiedyś pisałam mając naście lat… Pisałam 3 blogi, które były oczkiem w mojej głowie. I powiem niekiedy było ciężko z czasem, weną i po prostu z samą siłą do pisania. Piszę od 2008 roku… W 2011 zrobiłam sobie przerwę, długą… bo aż na 5 lat… Ale nie dlatego, że cholera dorosłam! Czytałam Twoją „informację” i jej nie skomentowałam, bo po prostu nie chciałam w nerwach napisać „za dużo”. Można stracić wenę… można nie mieć czasu… można znaleźć sobie faceta i to on wtedy pochłania całe Twoje wolne chwile… można iść na studia i po prostu nie mieć ochoty siedzieć kolejny raz nosem w Wordzie… Ale cholera jasna nie można dorosnąć od pisania! Może i jesteśmy infantylne pisząc o skoczkach narciarskich… O piłkarzach, siatkarzach czy piosenkarzach! Ale to jest NASZE! I nikt nam tego nie obierze! Chyba żadna z blogerek, nie myśli że kiedykolwiek osoba z opowiadania mogłaby być kimś więcej prawda? Wydaje mi się, iż piszemy dla przyjemności… a że uwielbiamy kogoś to jest rzeczą normalną, że z przyjemnością się o nich pisze… Chociaż tak naprawdę nie wiemy jacy są… Ale w naszej podświadomości same sobie ich wyimaginowałyśmy…
Z biegiem czasu każdy się zmienia… Ja również się zmieniłam, Ty za kilka lat ponownie się zmienisz… Zdobędziesz nowe doświadczenia… To jest po prostu ŻYCIE. Ono będzie kształtowa Cię do końca… Do ostatniego dnia. Nigdy nie będziesz taka sama.
Jak dziś zobaczyłam, że dodałaś rozdział… który potem okazał się rozdziałami… Musiałam zareagować! To opowiadanie było jednym z moich ulubionych… Pisane w świetnym stylu… Miało swoją charyzmę… I wyjątkowość…
Nie piszę do Ciebie wszystkich tych słów aby Ci ubliżyć czy coś… mam nadzieję, że po prostu spojrzysz na to z innej perspektywy… Że to wcale nie musi być DOROSŁOŚĆ, a zwykłe wypalenie… zapomnienie po co to się robi… A robimy to dla przyjemności… W każdym razie ja to robię dla przyjemności… Bo z każdym napisanym zdaniem uśmiech na mojej twarzy rośnie, a czytając potem komentarze pod rozdziałami jest on jeszcze większy.
Naprawdę Klaudia przemyśl wszystko na spokojnie… A jeśli KTOŚ Ci powiedział, że jesteś dziecinna, głupia i, że to co robisz jest bez sensu? To po prostu się uśmiechnij i przypomnij jaką Ci to sprawiało radość przez ostatnie ponad 2 lata :) Nikt nie ma prawa mówić, że pisania… nawet o wyimaginowanych, a zarazem prawdziwych bohaterach jest bez sensu. Bo to nas rozwija… wzbogaca nasze słownictwo i przede wszystkim sprawia radość.
Dziękuję… Do widzenia.
Madziusa
Kochana...
OdpowiedzUsuńDługo nie mogłam się zebrać, żeby wziąć się za czytanie, bo niestety nadal jest mi bardzo przykro, że Ciebie już tutaj nie ma. :(
No, ale do rzeczy. :)
Jak zawsze nie można narzekać. Dzieje się... oj dzieje! :D
Już jestem przekonana, że Stefan jest zauroczony w naszej Annice. ♥ Dlaczego? Skąd to wiem? A no, gdyby tak nie było to chyba nie pytałby Michaela o to, co zrobiłby, gdyby o jego dziewczynę wypytywał jakiś obcy facet itd. ;) Mam rację? A no pewnie, ze mam! :P No i to, co działo się później... Po pierwsze: jestem niesamowicie ciekawa, kim jest ten Jacob. Brat? Bo chłopak na pewno nie... No i dlaczego chce wracać do swojego "domu"? W sumie to rozumiem Stefcia. Ja też bym była na nią zła. Z domu się nie ucieka. Dom to jedyne miejsce na świecie, w którym człowiek czuje się bezpiecznie. Jeśli nie czuje się bezpiecznie, to znaczy, że nie może nazwać tego miejsca domem. :/ I... zastanawiam się, czy tutaj nie przydałoby się powiedzenie: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. :/ No, przekonamy się w kolejnych rozdziałach jak to będzie. :)
Co do tego, co wydarzyło się między Anniką, a Stefanem... Boziu, jakie to było magiczne. ♥ Tylko po co ten prąd wrócił, co? :/ Wszystko zniszczył. :/ A może uratował? Bo gdyby doszło do czegoś więcej to moze żałowaliby jeszcze bardziej? Hm... Nasi bohaterowie są mega skomplikowani... ZA TO ICH KOCHAM!♥
No nic, niebawem zjawiam się pod następnym. :)
KOCHAM! ♥