poniedziałek, 11 lipca 2016

~ Rozdział czternasty



Tak trudno jest powiedzieć: „żegnaj”…

Stefan

                - Życie zmarnujemy na tej kanapie, czaisz to, facet? – zagadnął do mnie Michael, kiedy to po kilku godzinach ocknął się, że siedzimy przed pudłem, zwanym telewizorem, a nie na jakiejś siłowni, jak powinno być.
- Uspokój się i nie psuj tak pięknych chwil. Może jeszcze nachos? – podsunąłem mu pod nos niewielkie kawałki tortilli z serem.
- Odmówił bym normalnie, ale… - sięgnął po żarełko – i tak zmarnujemy te swoje życie.  
            - Michael… - zacząłem, bijąc się z myślami, czy faktycznie powinienem zacząć ten temat. – Mogę cię o coś spytać? O coś dziwnego…
- Nie zadajesz innych pytań, jak dziwne, to raz. Dwa, wal śmiało.
- Co byś zrobił, gdyby Claudię szukał jakiś facet? Gdyby przychodził do mieszkania, pytał o nią i tak w ogóle.
- Co? – oho, Hayboeck się zaciekawił. Już widzę ten jego zaciekawiony… eee… no, ryjek, chciałem, oczywiście, powiedzieć. – Co to za pytanie?
- Ostrzegałem, że jest dziwne – usprawiedliwiłem się szybko, wtapiając się w kanapę.
 Cholera, zaraz zacznie drążyć temat. Chcę zniknąć.
            - No to… - wydął policzki. – Zależy, jakby Claudia reagowała na jego wizyty.
- Czyli? – cholera, wreszcie powiedział coś mądrego!
- No… jakby na przykład płakała ze wściekłości, to bym pogonił gościa raz, a porządnie.
- A gdyby się nie wściekała?
- To gdyby płakała ze smutku czy czegoś innego, że ją odwiedza, to znaczy, że musi jej na nim zależeć. No, to wtedy bym chyba dał jej odejść. Albo zaciągnął tego gogusia do niej siłą, żeby ją porwał czy co tam chce, ale żeby była szczęśliwa .
Nie pomógł…
            Czuję się, jakbym dostał w brzuch. W ustach mogę odczuć metaliczny posmak, dłoń mimowolnie zacisnąłem w pięść. Czemu? To dziecinnie proste. Bo uderzył w czuły punkt, a na dodatek ma cholerną rację.
- Stefan, wszystko ok? – jak idiota machał ręką przed moją twarzą.
- Tak. Chyba tak – wykrztusiłem.
- Kto znów przychodzi do Anniki? – zapytał bez żadnych wstępów.
- Co?! O czym ty mówisz?! – krzyknąłem nerwowo. – Cicho bądź, idioto. Ona jest na górze, może usłyszeć – dopowiedziałem szeptem.
- W takim razie, kto przychodzi do Anniki i czemu to cię tak wkurza? – zapytał znowu, tym razem szeptem.
- Nie wiem, właśnie. Znaczy wiem, kto to jest, ale nie wiem po co jej szuka – odparłem.
- Ale cię to wkurza – stwierdził przekonany.
- No, wkurza! – uderzyłem pięściami o kanapę. – Bo Annika potem płacze, a ja… nie chcę, żeby płakała – przyznałem, masując swe skronie.
- Czyli… to ten drugi przypadek, który podałem? – zwęził usta w cienką kreskę.
Ja tylko przytaknąłem potwierdzająco.
– A pytałeś już?
- Tak, ale ucieka od odpowiedzi.
- W sumie… - zaś świdruje mnie tymi swoimi małymi oczkami. – Czemu to cię aż tak ruszyło?
- To moja przyjaciółka – powiedziałem z automatu. – I nie, nie gadaj nic więcej, bo nie jestem w nastroju słuchać więcej twoich głupot i chorych teorii.
- Dobra, dobra – zaczął wymachwiać energicznie rękoma. – Ja nic nie mówię. A nawet więcej: idę już do siebie – wstał i leniwie kierował swe kroki w stronę wyjścia.
            - Stefan… - zatrzymał się nagle przed drzwiami, ofiarując mi pełne troski spojrzenie. – Tylko pamiętaj, żeby walczyć o swoje. Przede wszystkim swoje szczęście…

Annika

            - Anni, nie wygłupiaj się, tylko wracaj do nas.
- Chris… Nie ułatwiasz mi tego, rozumiesz? – mówiłam do telefonu. – Uciekłam z tego piekła, bo miałam powód, a ty dobrze wiesz jaki…
- Masz mnie. To ci nie wystarczy, żeby wrócić?
Cholera, zastosował najsilniejszy z możliwych argumentów…
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”! Anniś, jak żyję, obiecuję ci, że ci pomogę. Staniesz na nogi na nowo…
- Ale ja już stanęłam na nogi – znów się wtrąciłam.
Upsik, użyłam nawet „ale”. Ja taka buntowniczka…
- To nie twoje miejsce, nie twój dom, Annika. Naprawdę tego nie rozumiesz, że to wszystko, co tam masz, niebawem się skończy?
            Nie ma co zaprzeczać, nie ma co żywić się jakimiś dziecięcymi złudzeniami czy marzeniami. Jakob po prosu ma rację. Teraz sobie żyję jak księżniczka, ale ile to potrwa? Miesiąc, dwa, pół roku? Ha, to góra, na dodatek przy dobrych wiatrach.
            Wypuszczam głośno powietrze ze swych płuc. Przeczesuję włosy palcami, po czym mówię dziwnie pewnym, jak na mnie, głosem:
- Dobrze, Jakob. Obiecuję ci, że na poważnie zastanowię się nad powrotem, o ile już mnie do niego nie przekonałeś.
            Następnie rozłączam się, rzucam telefon na łóżko, a ja sama zsuwam się na podłogę i opierając się o łóżko, skulam głowę do kolan i tam pozwalam uwolnić wszystkie raniące myśli.
            Byłam głupia, myśląc, że ta idylla tutaj będzie trwać wiecznie. Przecież czas się nie zatrzyma, tylko przez to, że księżniczka zawitała do Austrii. Stefan pewnie też kogoś znajdzie, będzie chciał założyć rodzinę, a ja co? Nadal będę okupowała jego sypialnię?
            - Chcesz wrócić? – wzdrygnęłam się, słysząc głos Stefana, wyłaniającego się z ciemności. – Ale… jak to?
            Patrzyłam na niego załzawionymi oczyma, nie mogąc przepowiedzieć z siebie żadnego słowa.
            - Nic nie wspominałaś – głos miał jakoś bardziej piskliwy niż zazwyczaj. – Okłamałaś go, prawda? Tak naprawdę zostajesz w Austrii, a jedyne, co chciałaś, to mieć spokój, prawda?
            Czemu to mówisz, Stefan? Nie znasz mnie na tyle, żeby doskonale wiedzieć, że ja nie kłamię?
Pokiwałam przecząco głową. Nadal nie umiałam nic powiedzieć, sama nie wiedząc czemu…
            - Po co chcesz tam wracać?! – krzyknął, a ja z takiej odległości, która nas dzieliła, widziałam sposób, w jaki jego ciało się trzęsie.
- To mój dom, Stefan… - wydukałam ledwo, ocierając wierzchem dłoni słone kropelki na moim policzku.
- Dom? – zaśmiał się ironicznie. – Z domu byś nie uciekła! Twój dom jest tutaj!
- Możesz w końcu przestać krzyczeć? – zamknęłam powieki, bo już naprawdę nie miałam siły wysłuchiwać tych wrzasków…
            - Nie! To mój dom, więc będę krzyczał, ile będzie mi się podobało!
- Właśnie. O to mi chodzi. To twój dom, Stefan… - zebrałam się w sobie i w końcu wstałam na równe nogi.
No, nie muszę chyba zawsze jak ostatnia ofiara wyglądać.
            - I możesz w nim mieszkać, ile tylko chcesz, cholera jasna!
- Ile? – zabrzmiałam zgorzkniale. – Kilka miesięcy? A może krócej? Zrozum, że ja też chcę mieć coś swojego.
- Źle ci tutaj?!
- Prosiłam, żebyś nie krzyczał… - syknęłam z wyrzutem.
- A ja już powiedziałem, co o tym myślę!
- Czego się boisz, co? – nie mam pojęcia, co teraz mną kierowało. – Samotności? Tylko do tego jestem ci potrzebna?
- Że co? – zrobił urażoną minę. – O czym ty mówisz?! Pomagałem ci! Ciągle ci pomagam! A tobie nadal mało, tak?
- Nie odwracaj kota ogonem – przewróciłam oczyma. – Jestem ci wdzięczna, ale… ja muszę wrócić – spuściłam wzrok na podłogę.
- Bo co?! Bo on ci kazał?!
- Bo chcę wrócić! – krzyknęłam, nie wytrzymując już dłużej nagromadzonego napięcia. – Może ja też chcę mieć w końcu kogoś?! Może chcę mieć rodzinę, dzieci, męża, coś, co będzie tylko moje?! Tego tutaj nie znajdę, muszę się stąd wyrwać! – wrzeszczałam jak opętana.
- Nie na już, nie natychmiast! – odpowiedział niemalże w tym samym momencie.
- To kiedy?! – pisnęłam.
- Kiedy… kiedy… Po prostu, później… - odparł, patrząc na swe dłonie.
- Właśnie. Sam dobrze wiesz, że mam rację – podeszłam do niego i położyłam swą dłoń na jego ramieniu. – Przecież będę cię odwiedzać – zaśmiałam się nerwowo. – To nie koniec świata.
- Wkurza mnie, że jesteś na każde jego zawołanie. Nie pomógł ci wcześniej, a i tak do niego wracasz. Uciekłaś od niego! Nic ci to nie mówi? – patrzy na mnie błagalnie.
- Nie uciekłam od niego – warknęłam drażliwie. – I zapamiętaj to sobie raz na zawsze.
- Mniejsza z tym. Nie pomógł ci – wypominał z wyrzutem.
- Bo nie chciałam pomocy – odbiłam piłeczkę.
- To racja… Ty nigdy nie chcesz pomocy.
            I wtedy… Ciemność zalała wszystkie pomieszczenia. Akurat w takim momencie musieli wyłączyć prąd…
            - Korki czy coś poważniejszego? – spytałam szeptem.
- Na zewnątrz też jest ciemno. Pewnie jakaś większa awaria – odpowiedział. – Tutaj gdzieś powinny być latarki.
            Słyszałam tylko jak szura po podłodze, ale kompletnie nie wiedziałam, gdzie się znajduje. Zresztą, sama nie wiedziałam, gdzie jestem.
 Ruszyłam przed siebie, starając się wybadać każdą możliwą przeszkodę, ale… no, jakoś marnie mi to poszło.
            - Matko, na co ja znów wpadłam?
- Tym razem na mnie – usłyszałam pośród egipskich ciemności.
 Zaśmiałam się, masując swoje czoło.
- Musisz mieć taki twardy tors?
- A ty głowę? – odgryzł się i… nie dość, że ciemność, to i cisza.
            Nagle zauważyłam pewną iskierkę.
Nie, one są dwie. To bynajmniej nie światło, ale jego oczy. Te same, które teraz zapewne wpatrują się we mnie zawzięcie. Ja również świdruję go wzrokiem i nie umiem się od tego ustrzec. Po prostu, coś mnie do niego ciągnie. Coś dziwnego, ale zarazem silnego, silniejszego ode mnie…
            Nie mam pojęcia, które z nas wykonało pierwszy krok. Nasze usta w jednej chwili złączyły się w namiętnym i ognistym pocałunku, jakiego nigdy wcześniej nie dane mi było przeżyć. Nie wiem, co dzieje się wokół nas. Zanim się spostrzegłam, zwisam na szyi Stefana, oplatając go nogami, jednocześnie jak i rękami. Kieruje nas w końcu do łóżka, zsuwając po drodze bluzę dresową z moich ramion. W końcu położył mnie i sam jednym ruchem zdarł z siebie koszulkę. Trwa to wiecznie, choć w praktyce kilka sekund. Nareszcie zajmuje się mną. Sięga ku dołowi mojego podkoszulka, który w końcu zręcznie ze mnie ściąga. Teraz jeansy i już przywieramy do siebie ściśle ustami. Ściskam umięśnione ramiona Stefana, kiedy on rozpina mój stanik. Nasze oddechy stały się spazmatyczne. To cudowne. Ba, nawet więcej niż cudowne. Chcę więcej. Pragnę tego. Przynajmniej na tę chwilę…
            Teraz całuje mój obojczyk, aż w końcu pokrywa ścieżką pocałunków moje piersi. Ledwo powstrzymuję się od wydania jęku, gdyż wiem, że ta cisza pośród nas, elektryzuje podwójnie.
            Lekko szarpię jego włosy, gdy… bach!
Jak grom z jasnego nieba, dosłownie, światło wypełniło całe nasze mieszkanie.
            Wpatrujemy się teraz w siebie nawzajem, głośno sapiąc. W jego oczach widzę przerażenie. Zresztą, sama trzęsę się jak galareta. Nie wiem, co powinnam zrobić albo co powiedzieć. On podobnie. Patrzymy w swoje oczy, starając się powstrzymać nierówny oddech. Kręci mi się w głowie. Jak tamte chwile były zbyt krótkie, to ta jest teraz zbyt długa.
            Wykonuję w końcu jeden ruch i wyślizguję się spod ciała Stefana, zakrywając rękami swe piersi. Siadam na skraju łóżka, odwrócona plecami do chłopaka.
 On z kolei odchrząknął tylko, po czym opuścił mój pokój, zbierając ślamazarnie swoje ubrania po podłodze.
            Teraz wiem na pewno. Muszę wyjechać. I to już niedługo. Czyli co? Kolejny raz ucieknę? Który to już raz?
            Zaciskam pięści na pościeli. Nie ucieknę, póki nie wytłumaczę wszystkiego ze Stefanem. Chciałam być dorosła, więc muszę żyć i zachowywać się jak dorosła. Dosyć tego wszystkiego… Dosyć życia w ukryciu i kłótni ze samą sobą.
            Uśmiecham się albo próbuję się uśmiechnąć. Będę dorosła. Będę. Podoba mi się to.
Pff… Kogo ja oszukuję? Nie podoba mi się ta myśl, więc zwieszam głowę z powrotem na dół, owijam się kocem i patrzę przed siebie, jakbym oczekiwała, że tam odnajdę odpowiedzi na wszystkie pytania…

źródło

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, a to się porobiło:D Oczywiście nie popieram tego, że Annika znowu chce odejść od Stepana, ale przecież o to chodzi w tym opowiadaniu - o to, że ona ciągle ucieka. Najwidoczniej taki typ, chociaż po tym, co stało się między nią i Stephanem nie dziwię się, że chce się ulotnić. To dość... krępujące. Może byłoby lepiej, gdyby to światło w ogóle się nie zaświeciło? :D Najgorzej to tak zakończyć w połowie hah;D
    Czekam na ciąg dalszy! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć…
    Kryzys kryzysem… ja rozumiem wszystko. Sama kiedyś pisałam mając naście lat… Pisałam 3 blogi, które były oczkiem w mojej głowie. I powiem niekiedy było ciężko z czasem, weną i po prostu z samą siłą do pisania. Piszę od 2008 roku… W 2011 zrobiłam sobie przerwę, długą… bo aż na 5 lat… Ale nie dlatego, że cholera dorosłam! Czytałam Twoją „informację” i jej nie skomentowałam, bo po prostu nie chciałam w nerwach napisać „za dużo”. Można stracić wenę… można nie mieć czasu… można znaleźć sobie faceta i to on wtedy pochłania całe Twoje wolne chwile… można iść na studia i po prostu nie mieć ochoty siedzieć kolejny raz nosem w Wordzie… Ale cholera jasna nie można dorosnąć od pisania! Może i jesteśmy infantylne pisząc o skoczkach narciarskich… O piłkarzach, siatkarzach czy piosenkarzach! Ale to jest NASZE! I nikt nam tego nie obierze! Chyba żadna z blogerek, nie myśli że kiedykolwiek osoba z opowiadania mogłaby być kimś więcej prawda? Wydaje mi się, iż piszemy dla przyjemności… a że uwielbiamy kogoś to jest rzeczą normalną, że z przyjemnością się o nich pisze… Chociaż tak naprawdę nie wiemy jacy są… Ale w naszej podświadomości same sobie ich wyimaginowałyśmy…
    Z biegiem czasu każdy się zmienia… Ja również się zmieniłam, Ty za kilka lat ponownie się zmienisz… Zdobędziesz nowe doświadczenia… To jest po prostu ŻYCIE. Ono będzie kształtowa Cię do końca… Do ostatniego dnia. Nigdy nie będziesz taka sama.
    Jak dziś zobaczyłam, że dodałaś rozdział… który potem okazał się rozdziałami… Musiałam zareagować! To opowiadanie było jednym z moich ulubionych… Pisane w świetnym stylu… Miało swoją charyzmę… I wyjątkowość…
    Nie piszę do Ciebie wszystkich tych słów aby Ci ubliżyć czy coś… mam nadzieję, że po prostu spojrzysz na to z innej perspektywy… Że to wcale nie musi być DOROSŁOŚĆ, a zwykłe wypalenie… zapomnienie po co to się robi… A robimy to dla przyjemności… W każdym razie ja to robię dla przyjemności… Bo z każdym napisanym zdaniem uśmiech na mojej twarzy rośnie, a czytając potem komentarze pod rozdziałami jest on jeszcze większy.
    Naprawdę Klaudia przemyśl wszystko na spokojnie… A jeśli KTOŚ Ci powiedział, że jesteś dziecinna, głupia i, że to co robisz jest bez sensu? To po prostu się uśmiechnij i przypomnij jaką Ci to sprawiało radość przez ostatnie ponad 2 lata :) Nikt nie ma prawa mówić, że pisania… nawet o wyimaginowanych, a zarazem prawdziwych bohaterach jest bez sensu. Bo to nas rozwija… wzbogaca nasze słownictwo i przede wszystkim sprawia radość.
    Dziękuję… Do widzenia.
    Madziusa

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana...
    Długo nie mogłam się zebrać, żeby wziąć się za czytanie, bo niestety nadal jest mi bardzo przykro, że Ciebie już tutaj nie ma. :(
    No, ale do rzeczy. :)
    Jak zawsze nie można narzekać. Dzieje się... oj dzieje! :D
    Już jestem przekonana, że Stefan jest zauroczony w naszej Annice. ♥ Dlaczego? Skąd to wiem? A no, gdyby tak nie było to chyba nie pytałby Michaela o to, co zrobiłby, gdyby o jego dziewczynę wypytywał jakiś obcy facet itd. ;) Mam rację? A no pewnie, ze mam! :P No i to, co działo się później... Po pierwsze: jestem niesamowicie ciekawa, kim jest ten Jacob. Brat? Bo chłopak na pewno nie... No i dlaczego chce wracać do swojego "domu"? W sumie to rozumiem Stefcia. Ja też bym była na nią zła. Z domu się nie ucieka. Dom to jedyne miejsce na świecie, w którym człowiek czuje się bezpiecznie. Jeśli nie czuje się bezpiecznie, to znaczy, że nie może nazwać tego miejsca domem. :/ I... zastanawiam się, czy tutaj nie przydałoby się powiedzenie: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. :/ No, przekonamy się w kolejnych rozdziałach jak to będzie. :)
    Co do tego, co wydarzyło się między Anniką, a Stefanem... Boziu, jakie to było magiczne. ♥ Tylko po co ten prąd wrócił, co? :/ Wszystko zniszczył. :/ A może uratował? Bo gdyby doszło do czegoś więcej to moze żałowaliby jeszcze bardziej? Hm... Nasi bohaterowie są mega skomplikowani... ZA TO ICH KOCHAM!♥
    No nic, niebawem zjawiam się pod następnym. :)
    KOCHAM! ♥

    OdpowiedzUsuń