poniedziałek, 11 lipca 2016

~ Rozdział szesnasty



Pamiętaj jedno! Serca nigdy nie oszukasz…

Annika
 
                Prawie wszystko już gotowe. Stół idealnie przygotowany, potrawy wyszły świetnie, odpowiednia atmosfera – również obecna.
Teraz tylko uspokoić te moje zszargane nerwy.
Wdech, wydech. Nigdy na odwrót! Wdech wydech.
Zerkam na zegarek. Powoli dochodzi dwudziesta. Gdzie on się podziewa tyle czasu?
 Nie pomaga, oj, nie…
            Słyszę w końcu jakieś szmery. Wchodzi do mieszkania.
Jak zawsze, rzuca torbę treningową w kąt na korytarzu, wyskakuje z ciężkich butów oraz ściąga kurtkę i drapiąc się po głowie przemierza kolejne metry kwadratowe swego mieszkania.
            - Stefan… - zawołałam słabo, stojąc za zastawionym stołem.
 Skubałam nerwowo swe paznokcie, nadal nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Annika… - wychrypiał, znajdując się naprzeciw mnie po drugiej stronie stołu.
- Zrobiłam kolację… - tak, to było niesamowicie odkrywcze.
Brawa dla mnie!
            - Dobrze – nie ułatwia mi tego tymi zdawkowymi odpowiedziami.
- Usiądźmy – odważę się, odważę. To ja zacznę tę cholernie trudną rozmowę…
- Usiądźmy – powtórzył tępo za mną.
Przełykając głośno ślinę, poprawiłam kant mojej kwiecistej, zwiewnej sukienki, zajmując swe miejsce. Uniosłam wreszcie nieśmiało wzrok, umiejscawiając go w ciemnych tęczówkach bruneta, który patrzył na mnie wyczekująco.
 Wzięłam głęboki oddech, po czym w końcu przemówiłam:
            - Jesteśmy dorośli, prawda?
- Tak, jesteśmy. Chyba – odpowiedział.
- I wszystko powinniśmy załatwiać tak, jak dorośli, czyż nie?
- Powinniśmy – przytaknął.
- Uciekanie czy unikanie takich tematów, o których nie chcemy rozmawiać, do niczego nie prowadzi…
- Dobra, Annika, wiem o co ci chodzi – uff, całe szczęście, że ukrócił te męki. Za to akurat jestem mu wdzięczna.
            - Chciałam cię za to przeprosić. Wiem, że to nigdy nie powinno mieć miejsca i…
- Annika, nie przepraszaj – na jego ustach zagościł subtelny uśmiech. – To, co się stało… to… no, nie tylko twoja wina.
- To nigdy nie powinno mieć miejsca. Powinnam otrząsnąć się wcześniej… - zerkam na niego. Po jego twarzy przemyka dziwny cień. – Stefan?
- Tak?
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem, dobrze o tym wiesz, prawda? – czuję łzy pod ociężałymi powiekami.
- Wiem – odpowiada bezbarwnie.
- Dlatego tak bardzo boję się tego stracić… - zniżyłam głos do szeptu. – Znaczysz dla mnie bardzo wiele, a taka jedna chwila… Ona…
- Nie, nie zrujnowała niczego, Annika – zagrzmiał stanowczo.
 Uśmiechnęłam się sympatycznie. Właśnie teraz mi uświadomił, że nie wszystko stracone.
 – Jesteśmy dorośli, mamy swoje potrzeby…
- Instynkt, o, tak… - potakiwałam, wchodząc mu niechcący w słowo.
- Właśnie – przyznał mi rację dziwnie zgorzkniałym tonem. – To on zdecydował za nas. My nie mieliśmy nic do gadania, a poza tym… do niczego nie doszło. Nie ma co roztrząsać – wysilił się na krzywy uśmiech.
- Jesteś wspaniały, wiesz? – powiedziałam, kiwając niedowierzająco głową, że to właśnie tak się skończyło.
- Wiem – błysnął białymi ząbkami. – Ale to dlatego, że mam wspaniałą przyjaciółkę.
- I przyjaciela – przypomniałam.
- Co? Jakiego?
- No, Michael! – zabrzmiałam donośnie.
 Ot, tacy właśnie są faceci. Ech…
- A no, faktycznie… - otrząsnął się jakby na chwilę. – To zaczynamy jeść? Jestem głodny jak wilk.

Stefan

                Zjedliśmy wszystko w milczeniu.
Doceniam to, co zrobiła, bo tak naprawdę to ona okazała się bardziej męska ode mnie, biorąc sprawy we własne ręce. Bo prawda jest taka: niebo zawsze będzie niebieskie, trawa zielona, a ja zostanę tchórzem.
            - Annika, dziękuję – czułem w sobie, że muszę podziękować.
- Ale za co? – podniosła wzrok.
- No, za tą kolację i ogółem za wszystko… Za to, że jesteś… - dodałem ciszej, spuszczając wzrok.
A nie mówiłem? Tchórz wiecznie będzie tchórzem.
            Nawet nie zauważyłem, kiedy Annika stała przy mnie i wpatrywała się we mnie swymi dużymi, okrągłymi zielonymi tęczówkami, które wprawiały mnie w dziwny stan.
Podniosłem się na równe nogi, by zrównać się wzrokiem z blondynką. Uśmiechnąłem się nerwowo, żeby nie pokazać tego, jak bardzo boję się jej bliskości…
            - Ja również dziękuję… - wyszeptała chicho, wtulając się nieoczekiwanie.
 Przez krótki moment spanikowałem. Ręce miałem sztywne i całkowicie nie wiedziałem, co powinienem zrobić, żeby było dobrze, ale… wreszcie się przełamałem i umocniłem uścisk z dziewczyną.
Tak po prostu, automatycznie…
            Nic nie może jednak wiecznie trwać. Teraz nasze twarze dzielą marne centymetry, o ile nie milimetry. Z tej odległości jej oczy są jeszcze większe i żarzą się żywo zielonymi ognikami. Moja ręka nagle wędruje na jej włosy, poprawiając kosmyk, który nieudolnie opada na jej czoło i przysłania lewe oko.
 To dziwne, bo chcę podziwiać jeszcze chwilę jej tęczówki.
 Jeszcze nigdy czegoś tak dziwnego nie czułem…
            - Witajcie, misiaki! – usłyszeliśmy kobiecy głos.
 Ukradkiem zerknąłem na Annikę. Przymknęła szczelnie powieki, wypowiadając bezgłośnie jakieś słowo, którego nie zdołałem rozszyfrować.
Odskoczyliśmy szybko od siebie, nie narażając się już na wzajemne, pełne skrępowania, spojrzenia.
            - Hej, Claudia – powiedziałem bez entuzjazmu.
- Oho, chyba przeszkodziłam w romantycznej kolacji – a nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – To nic – dyskutowałbym – Anniś, potrzebuję cię! Wybieramy nowe kolory ścian do mieszkania i potrzebuję kobiecego oka, bo Michael nie odróżnia nawet koloru cytrynowego sadu od ciepłego piasku – ojoj, jaka tragedia.
W ogóle…
WTF?
Jak wygląda cytrynowy sad? Co to jest w ogóle? Albo ten drugi, ciepły piasek. A to jest jakaś różnica czy jest ciepły, czy zimny?
No, w zasadzie jest…
Gorącym piaskiem można sobie poparzyć stopy, na przykład na plaży, a zimnym?
A piasek to w ogóle zamarza?
Yyy, co się ze mną dzieje?! Po co mi to w ogóle wiedzieć?!
            - Jasne. Nie ma problemu – odpowiada zielonooka blondynka.
Widzę, że jej się nie chce, ale jest grzeczna, więc idzie za Claudią, która obsypuje ją nazwami jeszcze innych farb, których z pewnością Annika znać nawet nie chce.
            Odwracam się.
 Aha, a to spryciula. Ciekawe, kto teraz posprząta po kolacji? No, na pewno nie ja. Zaczekam na Annikę i posprzątamy razem. Mamy w końcu równouprawnienie.
            Wlokę się zatem na górę i przemierzam wąski korytarz, kiedy w oczy rzuca mi się światło dobiegające z pokoju Anniki.
Od razu oświadczam: nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, żeby tam wejść. A jednak.
 Wchodzę ze zdecydowaniem i od razu tego żałuję.
            Obracam się oniemiały wokół własnej osi.
Ten kolor, to łóżko, ta szafa, wszystko, co tutaj jest… Nie…
            Podchodzę do komody, gdzie leży stos papierków. Przekładam je powoli.
Szkice.
 Powiem więcej: szkice Anniki.
Jest ich zaskakująco wiele, a każdy z nich jest na tak samo wysokim poziomie. Przekładam kartkę po kartce, dokładnie lustrując rysunki.
Tutaj krajobraz z jej okna, potem jakaś kobieta, której nigdy nie widziałem, a następnie… no, multum szkiców mężczyzny, którego raz miałem okazję zobaczyć na własne oczy.
Mam ochotę odłożyć już te szkice, bo wiem, że znajdę tam tylko i wyłącznie podobizny Jacoba, ale coś każe mi wertować dalej, aż w końcu widzę siebie.
Nie wierzę…
 Narysowała także mnie. Biorę w swe dłonie kartkę. Prostuję zagięte rogi i śledzę wzrokiem każdą, nawet najmniejszą, kreskę.
Tak, jakbym widział siebie w lustrze, naprawdę…
            Odkładam w końcu rysunek i przebiegam dłonią po dalszej części komody. Natykam się na coś. I co gorsze, ja dobrze wiem, co to jest.
Czuję, jak zaczynam drżeć. Przełykam głośno ślinę i podnoszę odwróconą ramkę na zdjęcie. W tej samej chwili czuję łzy pod swymi powiekami. Grube, słone, pełne żalu i bólu łzy…
            Znowu mam ją przed swoimi oczyma.
Widzę te same roześmiane usta, które kocham. W uszach słyszę aksamitny głos oraz subtelny śmiech. Patrzę teraz w jej oczy. Topię się w nich, mimo że jest tak daleko ode mnie.
            Zasłaniam teraz twarz dłonią, żeby nie wydobyć z siebie donośnego szlochu,  odkładając ramkę na swe miejsce. Siadam na łóżku i to wszystko we mnie uderza. Wbija się we mnie milion sztyletów.
Machinalnie ruszam w stronę szafy, którą otwieram z takim impetem, że omal nie wyrywam drzwiczek.
 Patrzę i one tutaj są…
Ujmuję w dłonie kwiecistą sukienkę, którą pamiętam dokładnie. Mam ją ciągle przed oczami. Zaciągam się tym zapachem. Pragnę być nim upity. To marzenie największe…
W końcu przychodzi chwila, kiedy zderzam się z twardą rzeczywistością. Chcę się ruszyć, rzucić to wszystko, ale jestem zbyt słaby. Zostaję, bo tutaj czuję jej zapach. To tutaj słyszę jej głos. To tutaj jest. Właśnie ona. Właśnie kobieta, którą kochałem i… którą kocham dalej.
- Stefan… - nie, to nie była ona.
 Nie Teresa, mimo że miałem tak ogromną nadzieję… 

źródło

                    

1 komentarz:

  1. Jejku...
    Mam ciarki. Wiesz? :O
    Jak Ty to robisz? Jak?! :o
    Na jaw wyszła kolejna rzecz. Annika pięknie rysuje... Wow, nie spodziewałam się. Wiedziałam, że ta dziewczyna jest wspaniała, ale... tego się nie spodziewałam. :) Kolejne zaskoczenie w Twoim wydaniu. ;*
    Podoba mi się, że potrafili szczerze porozmawiać. Choć nie. To chyba nie było w pełni szczere. To była raczej szybka, nieco niezręczna rozmowa. :x Trochę żałuję, że wyszło tak, bo miałam nadzieję, że wyjawią sobie swoje uczucia, ale lepsza taka niż żadna. :)
    No i ta Claudia... Ta to ma wyczucie czasu! :P
    No i jeszcze ta smutna końcówka. On nadal kocha swoją dawną miłość. Zastanawiam się czy w ten sam sposób zależy mu na Annice. Zastanawiam się czy w ogóle "wyleczy" się kiedyś z tego stanu. Bo uważam, że niestety te wspomnienia, które go atakują, te uczucia... nie są zdrowe. :( Nie chcę i nie wymagam od niego, aby zapomniał o Teresie. Bo wiem, że jest to niemożliwe. Ale... on musi się pogodzić z tym, że już z nim nie ma. :X
    Cóż, jestem niesamowicie ciekawa kolejnego rozdziału. Zajrzę tam, jak tylko znajdę chwilkę. :)
    BUZIAKI! ;*
    KOCHAM! ♥

    OdpowiedzUsuń